środa, 31 grudnia 2014

Nasza Jamajka.


Na zdjęciu mapa Jamajki podzielona na rejony (parish-e).
Za pomocą słuchawek stetoskopow chciałysmy pokazać mniej więcej (mniej niz wiecej;) rozłożenie naszych klinik. Jamajka jest względnie małą wyspą jednak przez górzystość terenu i złe drogi poruszanie się po jej buszu nie należy do najłatwiejszych.
I tak...
Natusia - Santa Cruz (nasze miejsce zamieszkania i nasze główne miejsce pracy)
Ja - Maggotty (wspaniale prowadzona przez polskie Siostry przychodnia w buszu)
Roma - Seaford Town (otwarta przez nas klinika u ks. Lukasza)

piątek, 26 grudnia 2014

BOXING DAY - GARDEN PARTY

Święta na Jamajce wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce. Pisząc tego posta trudno mi się skoncentrować bowiem muzyka dobiegająca z Garden Party skutecznie zagłusza każdą myśl.

24 Grudnia Jamajczycy pracują, robią zakupy na Grand Market i świętują na ulicach przy głośnej muzyce (reggae pomieszane z popem i dancehall). Wszędzie unosi się dym z metalowych beczek, w których przygotowywany jest jerk chicken i jerk pork.

25 Grudnia miasta wyglądają jak wymarłe, wszyscy odsypiają po wielkiej imprezie, która odbyła się poprzedniej nocy. Popołudnie tego dnia Jamajczycy spędzą z rodzinami lub odwiedzając bliskich przyjaciół, obdarowując się prezentami i upominkami. Będą zajadać się czekoladowym ciastem rumowym z bakaliami i puddingiem chlebowym, popijając go Sorell drink (napojem podobnym do zimnej herbaty z hibiskusa z imbirem).

26 grudnia to dzień Boxing- Day (Garden Party). Jest to wielki festyn, który trwa cały dzień i noc. Przy bardzo głośnej muzyce Jamajczycy bawią się do rana. W ciągu dnia jest wiele atrakcji dla dzieci - przyjeżdża do miasteczka karuzela (bynajmniej nie jest automatyczna, kręci się wyłącznie dzięki sile czterech mężczyzn). Jest także dmuchany zamek ze zjeżdżalnią, lody (tylko jeden smak- podobny do gumy balonowej ). W czasie festynu można także skosztować miejscowych specjałów - na przykład zupy z rzecznych raków (olbrzymów- niektóre są wielkości homara). Dzieci biegają z świecącymi w ciemności zabawkami, trąbią trąbkami, wszędzie słychać także wystrzały z małych petard (tak jak w Polsce na odpustach). Jest to największa impreza publiczna w roku.

Powoli kończymy naszą Jamajkową Misję. Powoli też zaczynamy zastanawiać się co będzie z naszymi pacjentami za jakiś czas, kiedy wyjedziemy.

środa, 24 grudnia 2014

...prosto z Jamajki....

Wszystkim, ktorzy przyczynili sie do naszego przyjazdu tutaj, ktorzy nas wspieraja, sledza naszego bloga, naszym rodzinom i przyjaciolom skladamy serdeczne zyczenia 
Zdrowych, Radosnych, Rodzinnych Swiat Bozego Narodzenia
N., A., R..

Relacje z jamajskich Swiat zdamy w najblizszym czasie (jak tylko odzyskamy staly dostep do internetu).

A na tym profilu o nas pisza gdyby ktos chcial sobie poczytac ;) 
https://www.facebook.com/pages/naJamajkepl/318400387077?pnref=story

sobota, 20 grudnia 2014

Po jamajsku łatwiej!

Post z serii przychodzi baba do lekarza... albo raczej facet.
Ot pewnego pieknego, deszczowego dnia gdzies miedzy dziesiatym a osiemnastym pacjentem, do mojego gabinetu chwiejnym krokiem, pozginany, o lasce wchodzi Pan. Postawny, starszy wiekiem, o nietypowej dla tej okolicy niezwykle bladej urodzie, w towarzystwie znacznie młodszej pary Jamajczykow. Siada. A jak już się usadowil spogląda na mnie i otwiera buzie wypuszczając dźwięki...
W tym momencie doznalam deja vu... 2,5 miesiaca temu w tym samym miejscu z inną dwójką: "Ratunku, potrzebuje tłumacza!"

Pan, co wychwycilam juz na wstępie, nie pochodzi z Jamajki, ale jego ojczystym krajem jest Wielka Brytania, a okoliczności  przebywania na wyspie pozostały dla mnie niewyjaśnione. Nie ukrywam, że na początku nie krylam zdziwienia co robi 'majętny, zachodnioeuropejski' człowiek w przychodni dla najbiedniejszych, jednak po dłuższej rozmowie, zwłaszcza z towarzyszącymi mu osobami zrozumiałam... Szukał pomocy, ostatniej deski ratunku w swojej chorobie, w swoim bólu. 
Okazalo sie również, ze trudności komunikacyjne nie wynikały tylko z nietypowego brytyjskiego akcentu, ale również z choroby, na którą mój pacjent cierpiał. 
Towarzysząca dwójka (niemajetna), która przeprowadziła  (choć równie dobrze mogłabym rzec- wniosła) Pana, opiekuje się nim od jakiegoś czasu i jak twierdzą próbują skontaktować sie z jego rodziną w Europie. 
Mam nadzieje, że się im uda zanim będzie za późno...

Przytaczając tą historię chciałam zwrócić uwagę na postawę Jamajczyków. Bo generalnie to bardzo przyjacielski, pomocny naród, gdzie w wartościach wysoko stoi rodzina i społeczność, w której żyją. Wspierają się nawzajem, a więzy są bardzo cenione.

A tytuł... hm, śmieje się, łatwiej mi zrozumieć jamajski angielski niż 'proper English'. Za dużo czasu chyba spędzam wśród moich pacjentów.  

I na koniec chciałam Wam jeszcze przedstawić niezwykle uroczą i sympatyczna parę moich pacjentów: Mrs Portia i Mr Ahmond. 
Jak myślicie ile mają lat? 
Ja, rozmawiając z nimi, nie mogłam wyjść z podziwu... 
W tym roku skończyli kolejno 90 i 91, wpadli na check up'a. No tak też można. Niesamowici.


środa, 17 grudnia 2014

W czasie deszczu dzieci się nudzą.

Od pięciu dni ciągle pada, pada, a potem jeszcze trochę pada.
( Aż zaczynamy tęsknić za polską zimą! )
Stopień wilgotności w naszym mieszkaniu przekroczył wszelkie granice (za to grzyb na ścianie ma się świetnie ), ale nie kapie nam z sufitu - co bardzo doceniamy. Zwłaszcza po wczorajszych próbach schronienia się przed deszczem - gdzie nie weszłyśmy na podłogach były porozstawiane wiadra na cieknącą wodę. Kto nigdy nie zmókł pod zadaszeniem, ten nie zrozumie ;)
Z okazji ulew prąd i internet działają jak chcą i kiedy chcą. ( Gaz po prostu się skończył, ale chyba niekoniecznie z powodów pogodowych ) .
W klinice też jakoś mniej ludzi - "tylko" 37 pacjentów.  Może to przez pogodę, a może dlatego, że w Wigilię zamiast kolacji z rodziną, Jamajczycy wychodzą na ulicę, na Christmas Market - handlują czym się da i zapewne kupują co się da. Już od ponad dwóch tygodni słyszymy, że nie mają pieniędzy bo oszczędzają właśnie na ten dzień.
Ja osobiście, zawsze się bardzo dziwię i nie dowierzam tym tłumaczeniom. Nie dlatego, że nie wierzę w ich brak płynności finansowej. Po prostu klimat nie sprzyja świątecznej atmosferze. Wybieram więc tłumaczenia pogodowe - w końcu samej mi trudno zmusić się do wystawienia nosa za nasze kraty ;)

Taki tam filmik z deszczu ;)

 https://www.youtube.com/watch?v=VM_M5CyxXsQ&feature=youtu.be

I zdjęcie z "kolejne 20 minut później" ;)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Niewolnicy piękna i pięknej pogody.

Piękny kraj, piękni ludzie i cudowny klimat... Skąd więc tylu pacjentów w klinikach dla najbiedniejszych ?
Mają wszystko, żeby bić kokosy na turystyce, kokosach i innych owocach, warzywach wszelakich, a jednak nie biją...

Bieda, bezrobocie i ogromna różnica między klasami społecznymi jest tutaj chlebem powszednim.

Historia Jamajki jest tak samo piękna jak skomplikowana. Gdyby Magellan podczas swojej drugiej wyprawy obrał kurs trochę bardziej na północ, Hiszpanie rządzili trochę odważniej, a Anglicy sami znieśli niewolnictwo zapewne dzisiejsza Jamajka byłaby innym krajem... Czy lepszym? Trudno powiedzieć, ale ja Jamajkę uwielbiam dokładnie taką jak jest.

Niewolnicy piękna....

Gdyby nie podwójne piękno Jamajki - ludzi i natury- kolonizatorzy nie byliby zapewne aż tak bardzo zainteresowani wyspą.
Ale byli... Mieszkańcy tej części zachodnich Indii byli jednak, po pierwsze- waleczni, po drugie - nie przyzwyczajeni do niewolnictwa. W szybkim tempie liczba rdzennych Jamajczyków zmniejszyła się tak bardzo, że niewolników zaczęto sprowadzać z Afryki. W połowie XVIII-tego wieku na jednego wolnego człowieka przypadało tu 20tu niewolników. Po upadku niewolnictwa - wielkim powstaniu- zabrakło siły roboczej, w związku z czym na Jamajkę sprowadzono podstępem zubożałych Niemców ( wykorzystując kryzys gospodarczy nękających ich państwo ) - i w ten sposób właśnie rodzi się siódme pokolenie białych Jamajczyków.

Wyspa jest na tyle piękna, że i bez zbytniej  ingerencji człowieka przyciąga turystów. Z jednej strony dobrze, z drugiej strony uczy mieszkańców, że muszą robić bardzo niewiele żeby pieniądze same do nich przyjechały (pod postacią turystów).

Niewolnicy pięknej pogody...

Nawet kiedy cały dzień pada to i tak znajdzie się chwila dla słońca, nigdy nie jest na tyle zimno, żeby okna musiały być czymś więcej niż dziurą w ścianie (w wersji "na bogato" - z siatkami ), deszcz sam podlewa uprawy, nikt tu nawet nie słyszał o szklarniach.
A jak się nie chce nic uprawiać to wystarczy się przejść do buszu, wspiąć na kilka drzew i volia... mamy co do garnka włożyć.
Niestety, brak konieczności robienia zapasów na zimę i gorsze czasy nie nauczył tutejszej ludności planowania. Wielu Jamajczyków podejmuje pracę tylko wtedy kiedy kończą się im fundusze do zapewnienia im "niezbędnego minimum" (a to minimum jest naprawdę bardzo minimum ;) ) i pracuje tylko tyle, ile to konieczne.
Na nasze pytanie dlaczego mleko jest takie drogie, i ze skoro jest takie drogie dlaczego nie doją krów często słyszymy odpowiedź: bo krowę trzeba doić codziennie...

Trochę jak w historii z plaży:
Siedzi żebrak na plaży i czeka aż ktoś mu wrzuci jakiś grosz do kapelusza. Podchodzi do niego biznesmen i pyta na co zbiera te pieniądze. W odpowiedzi słyszy, że na jedzenie. Nie mogąc powstrzymać swojej przedsiębiorczej natury zaczyna tworzyć dla biedaka biznesplan.
"Gdybyś za uzbierane pieniądze kupił krowę i zaczął sprzedawać mleko mógłbyś pokryć swoje bieżące wydatki i jeszcze trochę zaoszczędzić. Potem mógłbyś kupić kolejną i kolejną. Tak, że w końcu miałbyś całe gospodarstwo i ludzi, którzy by na Ciebie pracowali"
"I co wtedy?' - pyta żebrak.
"Wtedy mógłbyś siedzieć cały dzień na plaży i nic nie robić".
"Ale ja już, bez tego gospodarstwa i całego zachodu z nim związanego, siedzę cały dzień na plaży i nic nie robię."

Uogólnienia oczywiście zawsze są dla kogoś krzywdzące, wielu Jamajczyków ciężko pracuje, i nie każda bieda wynika z lenistwa, a powyższa historia może obrazować zachowanie ludzi wielu nacji, jest w niej jednak coś tak bardzo jamajskiego...

środa, 10 grudnia 2014

infection

Z tematem chorób przenoszonych droga płciową ( STDs - sexual transmitted diseases ) mam do czynienia już od dłuższego czasu. Nie jeden raz przeszły mnie ciarki podczas lekcji "peer education" prowadzonych w polskich szkołach, to co jednak zastałyśmy tutaj (albo raczej czego nie zastałyśmy) przerosło zarówno moje, jak i pozostałych młodych doktorek, najśmielsze oczekiwania.

Są dni, że połowa naszych pacjentów przychodzi do nas z jakimś STDs-em.Wiele naszych pacjentek, niezależnie od wieku i ilości urodzonych dzieci nigdy nie była u ginekologa, i wcale nie widzą takiej potrzeby, nie za bardzo wiedzą po co miałyby sie do niego udać.

Przyczyn jest wiele....

1. Brak edukacji...

Pomijając fakt, że wielu z naszych pacjentów nie potrafi nawet czytać bo nigdy nie było ich stać na pojscie do szkoły, wiedza na temat płodności, przenoszenia chorób i planowania rodziny praktycznie nie istnieje. A jeśli już istnieje - to bliżej jej do bajek i przesądów aniżeli nauki. Nie sposób zliczyć ile razy tlumaczyłyśmy naturę cyklu miesięcznego i drogi rozprzestrzenia się STDs-ów.


Pierwsza moja pacjentka z STDsem ( czego dowiedziałam się dopiero po zakończonej - według mnie pomyślnie - wizycie) po zreferowaniu mi długiej listy swoich dolegliwości poprosiła jeszcze o leki na "infection" (dokładnie na to!), z uwagi na zapalenie zatok leki takie przepisałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jakież było moje zdziwienie gdy pacjentka wróciła do mnie mówiąc, że żadnych leków na jej "infection" nie dostała z farmacji, dzielnie się upierałam, że jednak takowe przepisałam wyciągając woreczek z ibuprofenem. Lekarka ignorantka.


Chyba to Anetka już wspominała, że słowa: bakteria i wirus budzą wręcz przerażenie w oczach naszych pacjentów. Infekcja istnieje tylko jedna. W innych okolicznościach słowo to jest zakazane gdyż informując matkę, że jej dziecko ma infekcję górnych dróg oddechowych można ją przyprawić o zawał serca.

2. Brak dostępności do barierowych środków antykoncepcyjnych.

Po prostu ciężko w buszu kupić prezerwatywy, a jeszcze trzeba mieć za co.

3. Mężczyźni nie chcą... Bo nie.

Przekonanie tutejszych mężczyzn do słuszności używania prezerwatyw graniczy z cudem. Po godzinie tłumaczenia może słuszność i przyznadzą, ale sami używać nie zamierzają.
Argument, że to dla ich dobra, dla ich zdrowia i obrazek owrzodzenia kiłowego wydają się najskuteczniejsze, ale szczerze przyznam, że skuteczności w praktyce nie sprawdzałam.

4. Brak wierności.

Czasami mam wrażenie, ze na Jamajce to słowo nie istnieje. Żeby była jasność - dla obydwu stron.
W klinice często dajemy leki na STDsy także dla partnera/ki, a potem dla jeszcze jednego/jednej.

5. Brak instytucji rodziny.

Dzieci jednej matki bardzo często mają różnych ojców. Szczęśliwe dzieci,które znają swoich ojców mają bardzo dużo przyrodniego rodzeństwa. Jeden z moich przyjaciół ma troje rodzeństwa, kolejne troje od strony mamy i jeszcze jedenaścioro rodzeństwa od strony taty ( a przynajmniej jak sam
mówi - o tylu wie ).

6. Brak wzorców.

Ks. Łukasz zapytał kiedyś na spotkaniu osiem 13-14stolatek czy wierzą w miłości, że kiedyś spotkają mężczyznę na całe życie. Jedna wierzyła. Ale czy one kiedyś widziały miłość? Gdy piętnastolatka nie ma chłopaka to rodzina zaczyna się martwić komu urodzi dziecko i kto ją będzie potem
utrzymywał, im więcej ojców tym większe szanse na to, że któryś będzie miał akurat prace i da pieniądze.

Najsmutniejsze gdy przychodzą do nas matki z córkami, z tą samą chorobą weneryczną. Nie umiem już wierzyć w przypadki.

7. Bieda.

Nie można nią usprawiedliwiać wszystkiego, ale czasami można uznać ja zawinną.

Mam dużo młodych pacjentek, w sumie wciąż dzieci, gdybym z wizyt domowych nie wiedziała w jakich warunkach żyją nie pomyślałabym, że od polskich nastolatek różni je cokolwiek poza kolorem skóry (slicznym ! ). Niestety wiem, że często żyją w trzypokojowym, zbitym z desek i blachy "domku na
palach" bez łazienki, kuchni. Żyją tam z matką (i jej odchodzącym partnerem, dobrze jak jest zainteresowany tylko matką ), umierającym dziadkiem i trojgiem rodzeństwa. Nie mają wody, gazu, prądu, środków czystości i leków  dla dziadka, ale mają telefony. Skąd? Od chłopaków (chodź ja nazywam ich raczej sponsorami ). Jedyna szansa na obiad.

8. Kultura.

Miałam, i tak smutną, nadzieję że to tylko w najbiedniejszych regionach wyspy.  I co zobaczyłam w "bogatszym" regionie podczas "beach party? (Wciąż myślę, że organizatorom wkradła się literówka.)  Beach party, na które wybrałyśmy się w jeansach i t-shirtach, okazało się czymś, czego nie potrafię nawet opisać. Czasem wśród znajomych używamy określenia " taniec godowy", tam miał natomiast miejsce "taniec reprodukcyjny". "Zachęcone" tym co zobaczyłyśmy sięgnęłyśmy (tylko i wyłącznie w celach naukowych) do jamajskiej kultury masowej (rozczaruję zapewne wiele osób pisząc, że reggae na Jamajce jest głównie dla turystów ). W teledyskach ( niezależnie od tego o czym jest utwór ) kobieta najczęściej przedstawiana jako para wibrujących mięśni pośladkowych. Nam, białym, nieumiejącym tak potrząsać pośladkami, się współczuje i proponuje lekcję tego "tańca".

Każdej kobiecie, która chce słuchać tłumaczę naszą fizjologie, nasze prawo do decydowania za siebie, prawo odmowy. Nie liczę nawet z iloma mężczyznami wdałam się tutaj w dyskusję na temat praw kobiet... ( Jakże często, tych młodszych, odsyłam na wspaniałego przemówienia Emmy Watson HeForShe - https://www.youtube.com/watch?v=qRJ_9YVstk4 ) Mam nadzieję, że argument "Czy chciałbyś patrzeć jak Twoja siostra czy córka tak tańczą?" ich przekonuje do słuszności mojego sceptycznego podejścia do proponowanych mi lekcji potrząsania.



Chcę zaznaczyć, że to co tu napisałam opieram na swoich obserwacji podczas pracy w trzech klinikach dla najbiedniejszej jamajskiej ludności. Nie wykluczam, że gdzieś, w innej jamajskiej rzeczywistości jest inaczej, mnie niestety nie jest dane spotykać jej za często. 

czwartek, 4 grudnia 2014

O kilku wspaniałych.

Wschód słońca widoczny z balkonu księdza Łukasza. 

Myślę iż najwyższy czas zdradzić co nieco o miejscu, do którego ostatnio umykamy w
każdy czwartkowy wieczór.  Tak... właśnie mija już miesiąc odkąd zostałyśmy poproszone przez nasze Siostry z Maggotty o pomoc w otwarciu i zaaranzowaniu przychodni w Seaford Town, o którym pisałam niedawno: Gościna w Seaford Town

Jakieś dwa lata temu w miasteczku zjawił się niezwykły człowiek, który zaczął 'mieszać' w okolicy. Dodajmy słowiańską krew, złote rączki, otwarty umysł i dobre serce ... ks Łukasz Szweda, polski misjonarz. Podobnie jak jego parafianie zachwyciłyśmy się jego postacią od początku. Dusza człowiek.
Ks Łukasz, dr Jeffrey,  N, A, R.

Budynek przychodni stał od dobrych kilku (nastu) lat zamknięty na cztery spusty. W latach 80tych funkcjonowała tam dobrze prosperująca klinika do której przyjeżdżali mieszkańcy okolicznych blizszych i dalszych wiosek, potem w wyniku różnych przemian, braków, została zamknięta. Do teraz. 
Ks. Łukasz wskrzesil ją... organizując trochę leków, pomocy medycznych i sprzetow, odnawiając budynek i sprowadzając wpierw na kilka dni okulistów,  potem dentystów,  a teraz nas...
W planach jest też 'domek' dla lekarza/wolontariuszy. 

Za pierwszym razem pojechaliśmy dużą ekipą- nas cztery i Dr Jeffrey, emerytowany
Z siostrą Joaną. 
doktor z USA, który obecnie pomaga w Maggotty. Pacjenci przyszli nieśmiało, raptem 14 osób,  ale za to pracy organizacyjnej było co niemiara- sprzątanie, układanie sprzętów, leków. Byly lekcje rejestracji, mierzenia cisnienia, cukru dla siostry Joany i siostry Atanazy. Rozpoczynajac mialysmy do dyspozycji 3 antybiotyki, 2 leki na nadciśnienie, omeprazole, coś na alergie przeciwhistaminowego, metforminy, na ból diclofenaki i ibuprofeny, a i paracetamol, ale tylko dla dzieci i ze trzy opakowania ventolinu... W gabinecie lekarza ogólnego ciężko tak manewrować, szczegolnie mając świadomość,  że jak wystawie receptę to mało który pacjent ją zrealizuje.


Dowozimy leki.
Z każdym kolejnym tygodniem odwiedza nas więcej i więcej pacjentów,  a my w każdy czwartek przyjeżdżamy z reklamówką, kartonem (albo i kilkoma) leków z apteki, bo wciąż czegoś brakuje. Dzieki wsparciu Polskiej Pomocy możemy te zakupy realizować! 
I tak póki co klinika otwiera się  na jeden dzień w tygodniu - piątek. 

Jak będzie po naszym wyjeździe. ..? Zobaczymy, mamy nadzieję,  że uda się zaangażować jakiegoś lekarza, wolontariuszy.

A miejsce przepiękne, w dżungli, ludzie bardzo przyjazni. Okolica zabytkowa- kolonialna architektura. I sam budynek przychodni, mimo iż ma swoje lata, nie wygląda źle i jest w dobrych rękach,  które się o niego troszczą.


I jeszcze jedno! Najwazniejsze!


Juz 5 grudnia, a to dzien, w którym 'osiemnaście' lat temu
przyszła na świat ... 
Natusia!

(: HIP HIP HURRA!! :)



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Dzień jak co dzień

7.40 zatrzaskujemy kłódkę na kracie, która chroni nasze drzwi, które zamknęłyśmy już wcześniej.... Sprawdzamy okna- kraty w oknach zamontowane są na stałe - okna zamykamy, aby ktoś wędką nie wyłowił naszego 'cennego' dobytku.

Ruszamy do przychodni. 15 minutowy spacer rozpoczynamy drogą przez łąkę, po prawej mijając olbrzymie drzewo ze zwisającymi lianami i kopcem termitów na jednej z gałęzi. Po lewej zazwyczaj pasą się kozy i krowy. Po drodze wyrzucamy śmieci na pobliski mur-żeby nie mogły dostać się do nich bezpańskie psy-tak zostałyśmy poinstruowane przez okolicznych mieszkańców. Potem mijamy domek naszych sąsiadów i machamy 3-letniemu chłopcu który codziennie rano wychodzi, żeby nas przywitać. Zanim dotrzemy na główną ulicę miniemy jeszcze dwa kościoły - młuzumański i adwetystów. W Santa Cruz jest jedna główna ulica, którą przekraczamy aby przejść na skruty przez parking dla taksówek. Większość mieszkańców już nas zna... Dużo rzadziej słyszymy określenie whitey, teraz już częściej krzyczą hello doc! Lub hello brownie!

Docieramy do kliniki. Pacjenci, którzy nie mieszczą się w środku siedzą na krzesełkach pod jackfruit tree (drzewo, którego owoce są największymi owocami na świecie) Wita mnie pacjent, który przyniósł wyniki badania - zdjęcie rtg. klatki piersiowej. Gdy pytam czy udało mu się wykonać badania krwi stwierdza, że w szpitalu powiedziano mu, że nie mają igieł aby pobrać krew na badania i z tego względu nie wykonał ich...

Następna w kolejce jest pacjentka - ma 38 lat, nie jest pewna czy nie jest w ciąży, a na dodatek ma olbrzymie owrzodzenie podudzia, niegojące się od roku. Gdy opatruję ranę i obwijam bandażem podudzie, pyta mnie czy mogę zrobić to tak aby bandaża nie było widać pod spodniami. Ze zdziwieniem pytam dlaczego mam tak zrobić, a ona odpowiada, że jest przeklęta w wiosce z powodu owrzodzenia i dlatego, że poprzednio urodziła martwe dziecko... Po godzinie od przyjścia i po przebadaniu dopiero dwóch pacjentów, nie do końca potrafię znaleźć sobie miejsce... Idę zaczerpnąć oddech w farmacji przeliczając ręcznie tabletki i pakując je do przeźroczystych woreczków. Na zewnątrz zaczyna padać deszcz i w oddali słychać grzmoty, po kilku minutach burza szaleje w pełni a wiatrak i radio w farmacji ucicha- nie mamy prądu. Po 30 minutach prąd powraca a pacjent, który czekał na EKG może mieć je wreszcie wykonane.

Wieczorem wracamy do domu, zahaczając o 'rainbow restaurant' na obiad wybieram curry z kozy i gotowane platany i jam oraz sok z juneplamów ( żółta śliwka z kolczastą pestką w środku) z imbirem. Gdy wychodzimy z restauracji jest już ciemno. Drogę przez łąkę pokonuję żując soczytą trzcinę cukrową jako deser. Otwierając, kłódkę wspominam miniony dzień- dzień jak co dzień na Jamajce.

piątek, 21 listopada 2014

Co gdy bolą plecy?


 Pamiętacie pana w czerwonej koszulce z posta: dla takich chwil warto zyc ?
Dzisiaj tuż po zamknięciu rejestracji pojawił się w naszej przychodni z dzieciaczkiem na rękach. No coz poczac, Maluszka przyjac trzeba. I tak przebadalysmy, dolaczylysmy instrukcje obslugi dla tatusia i zaczełyśmy leczyć już na miejscu, bo trzeba go szybko stawiac na nogi, bo juz za trzy dni pierwsza impreza urodzinowa! ;)




Udało nam się również przeprowadzić szkolenia z zakresu zdrowego trybu życia, jak również o tym jak sobie radzić z bólem pleców.
Wszystko skrzętnie przygotowywane od kilku tygodni... plakaty na mieście rozwieszone,  info wśród pacjentów puszczone, ulotki do zabrania do domu przygotowane.
Tak i nadszedł ten dzień. Uczestnicy? Checked! Wiec czas start! Rozpoczełyśmy prawidłową postawą, poprzez podnoszenie ciężarów, siedzenie i leżenie, a potem juz gładko do ćwiczeń. Wymachwalismy nogami, rękami, czym się dało!
Lepiej? Lepiej!
Niektorzy uczestnicy nie zdobyli się na odwagę żeby tarzac się z nami po trawie, ale wszyscy obiecali, że spróbują w domu i będą ćwiczyć regularnie.
Bylo fajnie! :)


I tak kolejny dobry dzień za nami.


poniedziałek, 17 listopada 2014

Gościna w Seaford Town - German Town.


Na weekend w ramach podziękowania za pomoc przy otwieraniu nowej kliniki zostałyśmy zaproszone do dżungli... Ms Helen i Mr Freddy ugościli nas w swoim domu z widokiem na góry, pięknym tarasem z leżaczkami, częstując owocami prosto z ogródka, zabierając nas nad rzekę i pozwalając się całkowicie zrelaksować. 
Tak więc wyobraźcie sobie ogród pełen kokosów, ananasów, mandarynek, cytryn wielkości melonów, star fruitów, tangerinów, jabłek, jack fruitów, jumplumów, passion fruitów, papai, bread fruitów, dragon fruitów i do tego awokada, mango, banany, platany, cocos (rodzaj ziemniaka), jagody o nieznanej nazwie, które smakują jak masło orzechowe, owoce kakaowca i nawet figi tam znaleźliśmy... ;) Pomijam warzywka, zielone trawki i takie tam, których też tam było pełno. Nie wszystkie drzewa wprawdzie owocują obecnie, ale i tak ogrom smakowitości przeszedł nasze najśmieszniejsze oczekiwania. Obiecuje niedługo niedługo wrzucić posta na temat jamajskich specjałów ;)

Nasi gospodarze, obecnie na emeryturze, przez większą część roku mieszkają w Kanadzie i wracają na wyspę na czas zimy. Są to wspaniali ludzie o wielkim sercu, bardzo dbający o członków okolicznych społeczności, którzy sprawili, że niesamowicie wypoczełyśmy i nabrałyśmy sił na kolejny tydzień. A na drogę powrotną zostałyśmy zaopatrzone w olbrzymi kosz pysznych owoców.

W tej części wyspy (okolice Seaford Town) można spotkać wielu 'białych' Jamajczyków- są to głównie potomkowie niemieckich najemców, którzy w czasach upadku niewolnictwa zostali 'przekonani' przez lorda Seaforda do przyjazdu do pracy na Jamajkę (środek wieku XIX). Odwrotu nie było, więc chcąc nie chcąc osiedlili się, trapieni tropikalnymi chorobami, nieznanym jedzeniem i przede wszystkim tak bardzo odmiennym klimatem i kulturą. W latach 50 tych, 60 tych XX wieku z racji wspólnej podległości koronie angielskiej Jamajczycy mogli wyjechać do pracy do Kanady. Warunek był jeden- biała skóra. Wielu skorzystało z danej im szansy i po raz kolejny wyruszyli za chlebem do dalekiego, zimnego kraju. Przez cały czas jednak wspierali swoją drugą ojczyznę, swoje drugie korzenie i później, po latach niektórzy wrócili na ojcowiznę.
P.S. Autorstwa naszej gospodyni...


I trailer z filmu o Seaford Town:



sobota, 15 listopada 2014

Czwarty element- Madzia!


 Ostatnio jakoś ciut ciężej było. Dużo pracy, pacjentów, pewne nieścisłości, jakieś niedogadania,  trochę przepracowania, organizowanie szkoleń, jedna chikungunia, otwieranie nowej kliniki (choć o tym już kiedy indziej), ogarnianie starej, niedobór lekarstw... i w tym wszystkim dostałyśmy światełko. Nasze ścieżki skrzyżowały się już z wieloma dobrymi ludźmi, ale ta osoba jest wyjątkowa. Lepiej nie będę wymieniać jej rozlicznych zalet, bo nam ktoś ją jeszcze zwinie na żonę i będziemy miały... ;)


Poznajcie Magdę, Kwiatkiem zwaną. Podróżniczka-filantropka, Tony Halik i Elżbieta Dzikowska w jednym, którą zaraziłyśmy chęcią pomocy i ideą wolontariatu. Codziennie rano pomyka z nami do przychodni, pomaga w naszej farmacji w ordynacji leków, rejestracji, mierzy ciśnienie, cukier, zaopatruje gorączkujące maluchy i wprowadza świetny 'ordnung' wśród pacjentów. W połowie czasu pracy skoczy po coś do przekąszenia.
I przede wszystkim zaraża swoją pozytywną energią, entuzjazmem, chęcią do pracy i zaradnością.

I jeszcze jedna informacja, którą chciałyśmy się podzielić, która wciąż nam wylatywała z głowy... otóż pocztówki już powinny fruwać gdzieś nad Atlantykiem! Dziękujemy!
Aczkolwiek na życzenie wciąż jeszcze chętnie wyślemy, więc piszcie! :)


wtorek, 11 listopada 2014


MEDYCZNE CIEKAWOSTKI JAMAJKI

CHIKUNGUNYA (czyt. 'czikengonia') to temat numer jeden w autobusie, taksówce czy w kolejce w sklepie. Każdy Jamajczyk jeśli nie przeszedł jej na własnej skórze, na pewno zna wiele osób, które cierpiały z powodu tej choroby.Chkungunya wirus przenoszony jest przez komary z rodziny Aedes.
Komary te głównie żerują w ciągu dnia.
Występuje w Afryce, Azji Południowej, USA, Indiach i na Karaibach. Rezerwuarem dla wirusa są zwierzęta ( małpy, ptaki, gryzonie). Pierwsze                                                       objawy pojawiają się po 3-12 dniach od ukąszenia.                   
       
Chikungunya (w języku Makonde ", który załamania się") Wirus (CHIKV) czyli ' ta która zgina'.
Pacjenci, którzy zachorowali  przyjmują charakterystyczną pochyloną postawę ciała. Spowodowane jest to silnym bólem stawów z towarzyszącą bardzo wysoką gorączką. Często pojawia się także swędząca plamista wysypka  na nogach i rękach.



Choroba ustępuje po 5-14 dniach, choć ból stawów może utrzymywać się jeszcze przez wiele tygodni.
Leczenie obejmuje: podawanie dużej ilości płynów, paracetamolu i diclofenaku.
Na szczęście, jeśli ktoś raz nabawi się Chikunguni nie powinien jej już nigdy więcej przechodzić ponieważ pozostawia ona trwałą odporność.

DENGUA FEVER
Denga to także choroba wirusowa przenoszona przez komary z rodziny Aedes. Występuje w Afryce, Ameryce Środkowej, Azji i na Karaibach. Rozpoczyna się bardzo podobnie do Chikenguny i różnicowanie pomiędzy nimi bywa bardzo trudne. Przebiega w kilku fazach: Faza 1. Gorączka; Faza 2: Krytyczna - z bardzo niebezpiecznymi powikłaniami krwotocznymi (spowodowane są one zaburzeniami krzepniecia) Faza 3: Zdrowienie.
Leczenie obu chorób jest podobne, lecz pacjenci z Dengą dużo częściej wymagają hospitalizacji.
R.

poniedziałek, 10 listopada 2014

dopadło i mnie...

Obudziłam się w całkowitej ciemności, zlana potem i przerażona. Dobrych kilka minut zajęło mi zorientowanie się gdzie jestem, dlaczego jest ciemno i gdzie reszta...
Zdrowy, lekarski rozsadek kazał mi iść po coś do picia "drink a lot of fluids" - poszłam za swoja radą, tak często dawaną pacjentom. Raczej chciałam pójść, stawy odmówiły posłuszeństwa. Wiem ile jest stawów drobnych w stopie, ale od dzisiaj wiem tez, co znaczy gdy one wszystkie bolą, one i jeszcze kilka innych...Czołganie tez jest sposobem na przemieszczanie się ;)
18:15 - dlatego jest już ciemno, spalam ładnych kilka godzin. "Rest a lot" -kolejna złota rada.  Dlaczego nie ma jeszcze dziewczyn? Jeden telefon, drugi telefon - nie odbierają, są w pracy od 10 godzin - mam wyrzuty sumienia, ze je zostawiłam w klinice same, ale ciężko pracować dobijając do 40st. C gorączki. i mając delikatne, bo delikatne, ale jednak - omamy.
W końcu udaje mi się z nimi skontaktować... jest 18:30 a przed nimi wciąż jeszcze 12stu pacjentów. Nie tylko mnie dopadła chikengounya - o której R. napisze Wam więcej już w krotce, zapewne dołączając zdjęcie moich "obsypanych" nóg.
Biorę kolejna dawkę paracetamolu, dopijam porcje elektrolitów, zagryzam diklofenakiem i wracam do moich koszmarów sennych obwiewana wiatrakiem.
Doceniam, ze choruje w "ludzkich"warunkach, ze mam potrzebne leki, czysta wodę, wiatrak, wygodne łózko i dwie osobiste lekarki, i wiedze wiec wiem co mi jest, ze to przejdzie i ze będzie dobrze. Nie wyobrażam sobie chorowania w warunkach, w których mieszka wielu naszych pacjentów. Jeszcze bardziej nie wyobrażam sobie chorowania na to paskudztwo bez podstawowej wiedzy. Tyle razy widziałam strach w oczach pacjentów gdy pytali czy na to umrą, albo czy mogą tym zarazić dzieci. Wtedy wydawało mi się to tylko niewiedza, teraz ich rozumiem. Człowiek naprawdę czuje się momentami jakby umierał.

niedziela, 2 listopada 2014

Jak tu się dogadać?

Już wcześniej wspominałam, że na Jamajce króluje Patua. Jest to specyficzny język- mieszanka angielskiego i języków afrykańskich z bardzo specyficznym akcentem i tempem wypowiadanych słów.
Nie ma 'I' jest 'me'. Pozdrawiając się mówi się 'wah gwaan', a robiąc zakupy na targu trzeba sie upominać, że 'nah, me waan a local price'. Yahmon, whiteys!

Wykształceni Jamajczycy w rozmowach z nami używają angielskiego, dzięki czemu komunikacja idzie płynnie, niestety większość naszych pacjentów stanowią osoby starsze wiekiem, lub też które nie miały możliwości zdobycia odpowiedniej edukacji, a i to że mieszkamy w nieturystycznej miejscowości też nie jest bez znaczenia.

Sytuacja jeszcze z początków: przyszedł do mnie Pan w wieku 78 lat, a że był u nas po raz pierwszy to dostałam czystą kartkę. Czas na dokładny wywiad! Jednak z każdym słowem mojego Pacjenta otwierałam szerzej oczy, próbując delikatnie wyrazić iż nie do końca rozumiem co do mnie mówi. Na całe szczęście Pacjent był z synem (ok. 30 l.), który przyszedł mi na ratunek i rozjaśnił o czym była przemowa. Po przebadaniu, postawieniu wstępnej diagnozy i propozycji mojego leczenia nastąpiła sytuacja odwrotna- Syn zaczął przekładać moje słowa na patua... Hm.
Więc tak... nie rzadko zdarza się, że patua-języczni Jamajczycy nie do końca rozumieją angielski.

Po kilku(dziesięciu) 'lekcjach' języka w rozmowach z pacjentami staram się używać ich słownictwa...
Tak więc pytam gdzie ich dopada 'piejn' (najczęstsza dolegliwość- boli tu, boli tam) czy mają 'sajnus' (alergia jest na drugim miejscu), czy mają 'gas' tudzież 'piejn in de stomak'- czym najczęściej określają zgagę. I jeszcze kuol, czyli przeziębienie, choć czasem mam podejrzenia czy to jednak nie etiologia alergiczna u co niektórych... Z alergią i panującymi niektórymi wirusówkami jest też związany 'skroczin' czy też 'iczin', czyli świąd, najczęściej all over.
Pytając o stolec czy też oddawanie moczu nie ma niczego dziwnego w pytaniu czy 'doo-doo' było w normie, albo czy nie mają problemów z 'pii-pii' niezależnie od wieku Pacjenta.

Tak więc... me soon come.


środa, 29 października 2014

Dla takich chwil warto żyć !

Ten post miał ujrzeć świat z ekranów waszych komputerów w poniedziałek. No właśnie, miał. Plany planami, a elektryczność jamajaska jamajską elektrycznością, o internecie nawet nie wspominając...

Poniedziałki to dni, kiedy mamy bardzo dużo pacjentów, czasami nawet więcej. Ten nie zapowiadał się inaczej. Kiedy dotarlysmy do przychodni pacjenci czekali wszędzie, w poczekalni, na werandzie i pod drzewem w ogrodzie, a nawet w kościele.

Miało być ciężko i tak też było. O 13 nie wiedziałyśmy już jak się nazywamy, a koniec kolejki wciąż zawijał się wokół drzewa. Zmęczona, głodna i niemiłosiernie spocona (jak na złość dzień był przepiękny i słoneczny) z potem cieknącym ciurkiem z mojego czoła wpadłam do farmacji, żeby pomoc przygotowywać leki dla pacjentów, i wtedy stało się to....
Natrishia (nasza farmaceutka) wręczyła mi "scandal bag" (tak potocznie jamajczycy nazywają czarne plastikowe jednorazówki - nie chcę wiedzieć co oni w nich noszą! ). Myślałam, że podaje mi spakowane leki, ale nie, w środku była koperta, z moim imieniem, no dobrze, prawie z moim imieniem.

Dr. Watalia - najładniejsze przeinaczenie mojego imienia trochę koślawymi literami wskazywało na mnie , jako adresata tej dziwnej i niespodziewanej przesyłki. Znowu zapomniałam podpisać jakiegoś dokumentu? Jakież było moje zdziwienie gdy w kopercie znalazłam kartkę, taką z podziękowaniami. Prześliczna. I jeszcze zdjęcie jeszcze bardziej prześlicznej dziewczynki w szkolnym mundurku.
Treść była na tyle wzruszająca, że oczy mi się zaszkliły, a kiedy dotarłam do bardzo osobistych podziękowań na jej odwrocie po prostu uroniłam łzę wzruszenia. No dobrze, trochę więcej niż jedną.
Co zrobiłam dla tej dorastającej młodej kobiety? No właśnie, wydawało mi się, że nic. Gdy opuszczała mój gabinet w zeszłym tygodniu miałam wyrzuty sumienia, że odmówiłam jej leczenia. Pamiętam to uczucie niedosytu, że mamy za mało możliwości diagnostycznych żebym mogła podjąć się jej leczenia, a leczona objawowo była już ponad cztery lata, wiedziałam że o tyle samo za długo. Chyba ze sto razy przeprosiłam ją za to, że nie mogę jej pomoc, a dając skierowanie do ginekologa tak bardzo się bałam, że pomimo moich tłumaczeń i tak do niego nie dotrze. Ale czy złe leczenie byłoby lepsze niż jego brak?
Chyba jednak dotarła. Za to właśnie "jedynie" skierowanie dostałam podziękowania zarówno od niej, jak i od jej taty (!).
Kilka miesięcy przygotowań, kilkadziesiąt godzin w podróży... dla tej jednej kartki, dla tej jednej dziewczynki - było warto, a przecież poza nią przyjęłyśmy już ponad 1000 pacjentów... może i ponad 1500...
Ale to nie byl koniec tego ciezkiego dnia, choć od tego momentu ten poniedziałek stal się jakiś lżejszy, nawet czuć było na skórze lekki powiew wiatru...

O 17:00, po ponad dziewięciu godzinach uwijania się jak w ulu, już, już, miałyśmy iść do domu, właśnie wtedy gdy w drzwiach stanął chłopak z czymś okropnym na palcu, belkoczac cos o kozach i ze strachem w oczach pytając czy go jeszcze przyjmiemy. Obiad musial jeszcze zaczekać. Chęć pomocy zrobiła swoje, ale ciekawość odpowiedzi jak kozy przyczyniły się do jego stanu dodala nam wręcz niespodziewanego entuzjazmu!
Na liście "top ten" najmilszych rzeczy, ktore spotkały mnie na Jamajce do tej pory, to godzinne oczyszczanie i zaopatrywania jego palca zajmuje drugie miejsce (zaraz po cudownej zawartości scandal bag).
Tyle szczęścia jednego dnia....
A na dodatek, już o 19:30 jadlysmy obiad ;)

Relację z poniedziałku zdała dla Państwa Dr Watalia.



Ps.

O tak, mamy środę ( a w Polsce to już nawet czwartek) kiedy usiłuję opublikować ten post. Należy mu się więc trochę aktualizacji. Dziś przydarzyła mi się kolejna "
"jamajska chwila" walcząca o miejsce w "top ten" ;)

Jeszcze "tylko" kolejne dziesięć lat posiadania dreadów i może dorównam swojemu uroczemu pacjentowi.
( Mam nadzieję, że moja Babcia tego nie czyta i nie przyczyniam się tymi swoimi nadziejami do jej ataku serca. )






niedziela, 26 października 2014

Poszlysmy na 'party'.

W piątek po południu wpadł do nas właściciel naszego mieszkania i tak od słowa przez zdanie do zaproszenia zaproponował nam, że zabierze nas wieczorem na 'party-imprezę'.
Miało być o 18-19, było o 21 jamajskim czasem, ale grunt że pojechałyśmy.
Po 0,5 h przejażdżce jeepem dotarliśmy na miejsce. Starym zwyczajem zostalysmy przedstawione znajomym naszego gospodarza, poczestowane miejscowym napitkiem i stwierdzilysmy- no fajnie, taka ogrodowa domowka czy też cos a la wiejska uliczna potancowka.
Zapytalysmy naszego znajomego czy często tutaj bywa
-nie, jutro bedzie pogrzeb Pana z naprzeciwka.
W pierwszym momencie myslalysmy, że to jakieś przejezyczenie, ze pewnie źle go zrozumialysmy...
Okazało się jednak,  że tak właśnie wygląda przyjęcie pogrzebowe na Jamajce. Gdy ktoś umrze to wpierw jest organizowana candle night i wzdłuż ulicy ustawiane są świeczki, jest chwila wyciszenia, spokoju. Natomiast noc przed pogrzebem to czas odreagowania, wyrzucenia z siebie emocji, bo Jamajczycy nie lubia tlumic ich w sobie. Tak więc rodzina, przyjaciele, znajomi i nieznajomi zbieraja sie przed domem zmarłego, otwierają się okoliczne (mini) bary, przyjeżdżają obwoźni sprzedawcy przekąsek, jest DJ a czasem i wiecej (na tym przyjęciu było dwóch - po przeciwnych stronach ulicy i kazdy gral własną muzykę).
I tym sposobem żegna się i wypuszcza z siebie emocje- czy to w rozmowie, czy we wspólnym posiłku,  czy też tańcu i śpiewie.
Następnego dnia chowa się zmarłego, dość czesto w przydomowych ogródkach...

W zal. nasz ogródek.


wtorek, 21 października 2014

Słodko-gorzko.

Mam 26 lat i obudziłam się dziś z bólem gardła i głowy. Jest 6.30 rano czyli w Polsce ok 13.30. Myśle sobie, że czeka mnie ciężki dzień pracy i że nie chce mi się wstawać. Temperatura w pokoju sięga na pewno powyżej 30 st C i czuje jak na twarzy pojawiają mi się kropelki potu. Bedzie dziś naprawdę gorąco. Czekam aż rozpłyną się w późnym świcie resztki mojego snu słuchając przedziwnej ciszy po nocnej imprezie cykad i świerszczy. Zimny prysznic mnie obudzi... Szybkie śniadanie: słodki chleb smarowany avocado i solona suszona ryba, albo chleb kokosowy smarowany masłem orzechowym z kawałkami bananòw i czas ruszyć do pracy. 
Po drodze macham dzieciom które wychodzą na powitanie i już ze śmiechem odpowiadam na uliczne zaczepki 'hello white'. Po drodze kupuję pati ( pieróg z wołowiną)  najszybsza i tania przekąska - na jedyną 15 minutową przerwę jaką bedę mieć jeśli dobrze pójdzie dzisiejszego dnia. Przed naszą kliniką czeka już tłum pacjentów, nie mieszczą się w środku ( co nie jest specjalnie trudne ponieważ wewnątrz mieści się maksymalnie 20 osób). 
Przyjmujemy wspólnie 78 pacjentòw w bardzo różnym stanie, wieku, z chorobami, z którymi już dawno doradzaliśmy sobie w naszym Kraju. Pacjenci w ramach wdzięczności przynoszą po pomarańczy z ogròdka, orzeszki ziemne. 
Pracę kończymy ok 18.00 Lecz to nie koniec naszego dzisiejszego dnia. Wsiadamy do samochodu: kierowca-siostra Pati siedzi po prawej stronie, jedne z drzwi się w ogóle nie otwierają i nawet już nie pytamy o możliwość zapięcia pasów. Po 30 minutach docieramy do pacjentki która nie dała rady dotrzeć do kliniki o własnych siłach. Zaczyna być już dość ciemno - to nienajlepiej, będziemy musiały badać w czołówkach... 
Pani 46 lat siedzi przed domkiem ( 1 pokój bez bieżącej wody, kuchni, łazienki czy elektryczności). Jest samotna. Ma takie wodobrzusze, że nie może chodzić. Szmer nad sercem 5/6 w skali Levina, rytm cwałowy. Ręce tak chude, że nie da sie zmierzyć ciśnienia mankietem dla dorosłych. Żadnej dokumentacji z ostatniej hospitalizacji ( co się dzieje w szpitalu zostaje w szpitalu)... Pewnie ma raka jajnika... Badamy ją tak jak już wspomniałam w czołówkach... Potem zapada niezręczna cisza... I pytanie czy damy jej pieniądze na jedzenie. Odpowiadamy że przywiozłyśmy leki, tyle możemy dla niej zrobić... Wsiadamy do auta, głupio się przyznać ale odrobinę się cieszę, że już wracamy. 
Zatrzymuje nas siostra pacjentki ( J) i rozpoczyna rozmowę z siostrą Pati (P).
J: How is my sister?
P: Not very good. Are You helping her?
J: I' m poor, what can  I do?
P: But You are helthy, You can walk, that is Your greatest gift.
J: That is true, Me trying but it is hard and...
P: May Lord praise your efford,  goodbay.
Siedzimy w samochodzie siostry i milczymy. Każda z nas się zastanawia co mogłaby więcej zrobić. Gorzkie rozczarowanie.
Zastanawiam się o czym myśli ta kobieta siedząc na ganku,  zastanawiam się ja-26 latka, która rano narzekała na ból gardła czy głowy i gorący poranek...

Ale zmieniając temat, w weekend byłyśmy w Kingston. Wysiadłyśmy z autobusu miejskiego którym podróżowałbyśmy razem z 40 innymi osobami (autobus jest na 20 osób, ale informacja ta jest skrzętnie wydrapana nożem z tabliczki informacyjnej). Przywitał nas dość dziwny odór miasta, w którym dominował zapach ogniska spod gotowanych żywcem na ogniu krabów. (Widząc moje przerażenie jeden z Jamajczyków że śmiechem stwierdził : You may hear their screem...) 
Zwiedziłyśmy stolice, a potem pojechałyśmy w Góry Błękitne. Spacer po dżungli, latające kolibry, szumiące dzikie wodospady. Pokój w hostelu na palach nad przepaścią i łazienka, gdzie biorąc prysznic dotykasz liści bananowców i podziwiasz panoramę gór i zatoki w Kingston. Smak kawy zbieranej i ważonej na ognisku przez okolicznych mieszkańców i zapach tropikalnych kwiatów o poranku. Roskoszując się chwilą myślisz jak bardzo kochasz życie i jak piękna jest Jamajka!

2 światy żeby zachować równowagę i zdrowie psychiczne: medyczne średniowiecze gdy jesteś biedny i rajski ogród natury, nie zależnie od sytuacji materialnej. Słodko-gorzko.

R.

środa, 15 października 2014

seriously?


Pracujemy. Jest 19, właśnie wróciłyśmy.

Nasi pacjenci, współpracownicy w przychodni, a w szczególności system tutejszej 'ochrony' zdrowia nie przestają nas zadziwiać.
Niekoniecznie pozytywnie.

Ale ciąg dalszy nastąpi...

piątek, 10 października 2014

O tym jak to było...




Ufff... Pierwszych ... 360-ciu (słownie: trzystu sześćdziesięciu) pacjentów za nami. Najcięższe były momenty kiedy uświadamiałyśmy sobie, że to my jesteśmy jedynymi lekarzami, których zobaczy większość z tych ludzi, że nie będzie bardziej kompetentnych, doświadczonych itp itd. W sytuacjach podbramkowych wystawiamy 'refferal letter', aczkolwiek nasze prośby, groźby i wykłady nie zawsze przekonują naszego pacjenta do udania się do szpitala czy specjalisty (wciąż nie do końca jest dla nas jasna struktura -o ile takowa w ogóle istnieje- tutejszej opieki medycznej, ale z drugiej strony zauważyłyśmy brak przychylności pacjentów do w/w).
Pozostaje nam robić co w naszej mocy i na co pozwalają nasze kompetencje.
I tak tym sposobem stałyśmy się lekarzami rodzinnymi, diabetologami, dermatologami, wenerologami, ginekologami, zakaźnikami, chirurgami (dziecięcymi też!), laryngologami,  okulistami,  psychologami, pielęgniarkami, dietetykami i... elektrykami.

Nie tylko zakres naszych obowiązków nas zaskoczył, ale i miejsca ich wykonywania. Leczenie tylko w przychodniach (te na palach też się liczą!) byłoby zwyczajnie nudne. Na szczęście uczynni Jamajczycy nie pozwalają nam się nudzić- porad zdrowotnych i badań dopraszają się od nas na każdym kroku: na targu, podczas wieczorku zapoznawczego, w drodze z i do pracy, a nawet w ogrodach (to podczas wizyt, ale o tym juz będzie innym razem).

Zegarek pokazuje 4:30 polskiego czasu, czas... iść doszkolić się z wysypek i innych dermatoz ;)
A karaluchy pod poduchy!

A & N

P.S. Piątek to dzień wizyt somowych, czyli pod znakiem przejażdżki do dżungli :)

wtorek, 7 października 2014

Pierwsze koty za płoty, yamon.

Poniedziałek: 62 ich było i ja- biegająca między dwoma gabinetami, w locie łapiąc karty i witając pacjentów. Dobrze, że miałam s. Ritę do pomocy, choć i tak ostatecznie nie wyrobiłyśmy się przed dobranocka, bo tu jak Pacjent przyjdzie to zazwyczaj trochę ma na 'sumieniu', a przy okazji jeszcze będzie się radził w sprawie innych członków rodziny, opowiadał historie i tłumaczył się dlaczego nie zazywal żadnych tabletek przez ostatnie dwa tygodnie a w gabinecie ma 200/100 ciśnienia i cukier 180.
I tak, pełną wewnętrznych pytań, zmęczenia i wrażeń, nocą do domu odstawił mnie bezpiecznie Scotty, a jego ponad 100 na liczniku po tych drogach po ciemku już nie miało siły zrobic na mnie wrażenia.

W Santa Cruz u dziewczyn niewiele lepiej- podobna ilość pacjentów, choć warunki przyjmowania gorsze, a i zaopatrzenie słabsze.

Jesli chodzi o przekrój to pacjenty młode i stare, od 0 po 90 lat, ale wszystkie w miarę możliwości zadbane, czyste, uporządkowane. Nie śmierdziało, naprawdę!
Na powitanie były śpiewy, przedstawianie. A potem w kolejce nie było krzyków a kto a kiedy a bo ja już, a teraz, a najlepiej to jeszcze 5 min temu, wpychania się na siłę do gabinetu,  dopraszania się, wyłudzania. Każdy wedle swojej kolejki, bez zarzutów, że długo czekał, że doktor znowu się zmienił, że ktoś zmarzł przy klimatyzacji albo się spocił.
Choć jak i u nas domagają się tabletek, chętnie łykają antybiotyki i dopraszają się kolejnych przeciwbólowych środków... bo piejn all over the b'ody ich non stop dopada.
Leki używa się wedle koloru, zachcianki, wielkości, często zdarza się, że opakowanie które miało starczyć na miesiąc, wystarczyło na 8.
Wielu pacjentów dopada sinus- zawsze wypowiadany z odpowiednim namaszczeniem i powagą,a który jak sie okazało oznacza tutaj alergiczny nieżyt. Jest też tajemniczy gas, rozchodzący się po całym ciele. Panuje chickengonia, która sieje postrach, STDsy, różne inne infekcje, grzybice, NTsy, DMsy, rany, przecięcia.
Było kilka bardzo brzydkich owrzodzeń, przy których wracałam myślami do mojej przychodni i pani Bogusi, czyli mojego speca od zaopatrywania nie gojących się ran.
I wciąż nie do końca, nie zawsze rozumiemy naszych pacjentów. Patua to nie angielski.

Dzisiaj było ciutkę spokojniej. Maggotty zaopatrywyłysmy wspólnie z Natusia, bo do Santa przyjechał dodatkowy lekarz na jeden dzień (jak się pozniej okazało na raptem niecałe 4h).

Generalnie dałyśmy radę. Jest pozytywnie. A zdjęcia będą niedługo, obiecuję :))

niedziela, 5 października 2014

Jak tu się odnaleźć?

O 19 chodzimy senne, czujemy się jakby był środek nocy. No tak, w Polsce jest 2 w nocy. A potem wstajemy o 4, 5 nad ranem i czekamy na świt.
Sprzyjający temu jest też krótki dzień na Jamajce- po 18 zapadają juz całkowite ciemności.

Powoli zapoznajemy się z otoczeniem- ludźmi, tutejsza fauna i flora,  jak również stawiamy pierwsze kroki w samodzielnym przemieszczaniu się po wyspie.
Tutaj jeździ się taksowkami,  choć od razu zastrzegam, ze nie wygląda to tak jak u nas ;) Samochody najczęściej przemieszczają się na mniej więcej wyznaczonych trasach, pakujac do auta tyle osób ile się zmieści plus jeszcze jedna na dokładkę (są 2 opcje- na śledzie lub na kolana). Z racji, ze na Jamajce jest non stop glosno to w samochodzie zawsze leca jakies jamajskie rytmy, a kierowca bez przerwy trabi. Bo wiecie, klakson to powitanie,  zapytanie,  ostrzeżenie, podryw, zagajenie, informacja- będę wyprzedzać, nadjeżdżam zza tego zakretu. A drogi, no cóż,  zaczynam doceniać te nasze, polskie... nie no naprawde- fajne te nasze  drogi...
Tutaj jest to slalom miedzy dziurami po krętych,  wąskich drogach, bez pobocza, po górach,  między przepaścią a zboczem, albo w dżungli, chyba że akurat trafi się na wioskę- ale wtedy uważa się na pełzające po niej (nie) święte krowy, kozy, kury czy psy,  nie wspominając już nawet o motorach, rowerach i ludziach...
A na doprawke wszystko dzieje się po przeciwnej stronie drogi,  gdyż ruch tutaj panuje lewostronny.

 Jamajczycy są bardzo otwarci i pomocni, aczkolwiek bez zbędnej nachalności.
Krótki filmik z naszej przeprawy taksowkowej i zapoznawanie się z panem Rasta, czyli 'we are all Jamaicans':



A jutro zaczynamy pracę.
Dziewczyny zostają w Santa, a ja ruszam do Maggotty (pamiętacie filmik o bohaterach Maggotty?) aby pomóc siostrze Ricie,  która zostaje sama w przychodni do środy.
Trzymajcie kciuki!
Damy znać...

Nie ma tu niczego co bym znała.



Nieznane pojawiło się jeszcze w Polsce, podczas przygotowań i zakupów. Listy dokumentów do wypelnienia, przetlumaczenia, zeskanowania, wysłania - często  w bliżej nieokreślone miejsca, kolekcjonowanie pieczątek ( im więcej na jednej stronie, tym lepiej ! ) zaskakiwały nas za każdym razem gdy już myślałyśmy, że "ogarniamy".

Potem było lotnisko i niemalże walka / błaganie o wizę. To jedna z tych historii, które opowiada się wnukom przy kominku zaczynając od : " a w '39 jak dziadek szedł na wojne....". Ja swoją kiedyś zacznę: "Jak babcia w 2014r. postanowiła pojechać leczyć ludzi na Jamajce...." (dokończyć tutaj nie mogę bo mama czyta i już nigdy, nigdzie by mnie nie puściła).

Wraz z opuszczeniem nie całkiem bezpiecznego lotniska zaczął się inny zaskakujący świąt. Wyobraźcie sobie fast-fooda bez hamburgera i ze słodkimi frytkami. Trudno? Ja to przeżyłam!

Warunki mieszkaniowe zaskoczyły nas bardzo pozytywnie. Świeżo wymalowane ściany, bardzo przyzwoite meble, duża lodówka (pełna!), w "ogródku" drzewo z lianami, a zaraz potem... brak wody i karaluszki, wszędzie karaluszki. Woda na szczęście znalazla się w kranach następnego ranka, a karaluszki....miejmy nadzieję, że są szczęśliwe w karaluszkowym niebie.

Jet lag może nie byl zaskoczeniem, wyedukowane, przygotowane, itp., itd... Nocna wizyta tutejszego księdza, i moje przemyślenia na temat niestosownosci jej pory, już jednak tak. Jakież było moje zdziwienie gdy się okazało, że ksiądz grzecznie wyszedł o 19:15 !

Jak napiszę, że zaskoczyła mnie obecność pacjentów to nie zabrzmi to dobrze, ale tego dnia miałyśmy się tylko zapoznać z naszym przyszłym miejscem pracy, a nie ewakuować ropnie czy zaopatrywać poranione szkłem oczy. Otwarłam wszystkie szuflady w poszukiwaniu strzykawki, oczywiście była w tej ostatniej ;)

W swoim życiu do tej pory kilka razy jechałam taksówką. Myślałam, że wiem czym się to je/jeździ. Nieprawda, nie wiedziałam, ale o tym innym razem.  

Robi się późno, a  ze statystyk wynika, że jutro w jednej przychodni bedzie czekało na nas od 30 do 60 pacjentów i co najmniej tyle samo w drugiej. Czas spać. Dobranoc.

czwartek, 2 października 2014

Welcome home

Doleciałyśmy. Wczoraj, punkt 20.30.
I tak właśnie minęło nasze pierwsze 24 h na Jamajskiej ziemi.
Po sporych stresach na odprawie celnej zostałyśmy wspaniale przywitane przez Siostry, które zabrały nas na kolacje i do naszego nowego domu w Santa Cruz. Zatroszczyły się o wszystkie najdrobniejsze szczegóły naszego lokum, w tym o lodówkę pełną pysznych tutejszych owoców, wodę w kanistrach, coś na śniadanie, obiad.


Po króciutkiej nocy, dzisiejszy dzień był pełen odwiedzin, począwszy od wczesnoporannej wizyty Pana Złotej Rączki, który uruchomił nam bieżącą wodę, poprzez siostry z Maggotty, naszych sąsiadów, kilku innych osób, a wieczorem zaglądnął do nas nawet tutejszy Biskup witając na Jamajce. Jutro jedziemy do przychodni i zapoznać się z okolicą.

So... welcome in Jamaica man! :)

P.S. Mamy 7 godzin różnicy, aklimatyzacja in progress.

sobota, 27 września 2014

Jak przygotować się do podróży?

Obiecywałam, obiecywałam, układałam, układałam i w końcu gdzieś pomiędzy Rzeszowem a Kielcami stworzyłam tą listę - czyli parę uwag na temat tego jakie sprawy warto zorganizować przed wyjazdem, jak się przygotować na dłuższą podróż, czy też o co zadbać przed opuszczeniem kraju. Wszystkie poniższe punkty stworzyłam na podstawie doświadczeń własnych, literatury różnej, odbytych szkoleń czy też rozmów, a dla mnie obecnie jest to przede wszystkim przedwyjazdowy rachunek sumienia... czy aby wszystko jest??!!
  1. Stwórz plan podróży, czyli gdzie, po co, w jakim charakterze, którędy, na jak długo. Oceń pod względem obecności, rodzaju zagrożeń i przewidywanego bezpieczeństwa podróżowania. 
  2. Zadbaj o zdrowie. Po pierwsze - szczepienia. Dobrze jest odwiedzić ośrodek medycyny podróży na ok. 2 miesiące przed planowanym wyjazdem, aby wspólnie ocenić ryzyko podróży, aktualność posiadanych szczepień i ewentualny plan profilaktyki. Jeśli zażywasz jakieś leki na stałe poproś lekarza prowadzącego o zaświadczenie z międzynarodową nazwą substancji czynnej, dawką i sposobem zażywania. W przypadku okularników- recepta nie zajmie wam dużo miejsca, a może zaoszczędzić czas i pieniądze. Przed długą podróżą warto też zrobić sobie podstawowe badania kontrolne, rozważyć Clexane przeciwzakrzepowo na daleki lot samolotem, koniecznie wybrać się do stomatologa, a w przypadku kobiet dodatkowo odwiedzić ginekologa. 
  3. Osobista podróżna apteczka. O zawartości może przy innej okazji. 
  4. Znajdź swoją drugą połówkę. Może to też być mama, brat, przyjaciel, Chomik, czyli ktoś na kogo możecie liczyć w razie problemów, kto w waszym imieniu załatwi sprawy tu na miejscu, z kim stworzycie własny kod i komu zostawcie instrukcję postępowania w razie wypadku. Warto pamiętać też o upoważnieniach bankowych. Jak to mówią: strzeżonego Pan Bóg strzeże. 
  5. Banki, finanse. Ja jestem zwolenniczką posiadania wielu kont i kart. W razie zagubienia, kradzieży czy innych zdarzeń losowych mamy ten backup i nie pozostajemy bez środków. Pomyślcie również o kontach walutowych aby uniknąć przewalutowania przez bank. W niektórych bankach warto też zgłosić wyjazd, szczególnie do krajów Globalnego Południa, gdyż podobno zdarzają się sytuacje zablokowania konta w wyniku podejrzeń o podszywanie się. 
  6. Ubezpiecz się. Zadbaj o to by było ono na tyle wysokie aby pokryć również ewentualne koszty przetransportowania was w jednym kawałku do domu. W przypadku wyjazdu do krajów UE polecam wyrobić sobie kartę EKUZ dostępną w oddziałach ZUS. Ciekawą opcją są również kary ISIC, Euro26. 
  7. Mapy, przewodniki, rozmówki... często dostępne również na miejscu, jednak im lepiej się przygotujemy do podróży tym więcej zyskamy. Więc czytaj, pytaj, kontaktuj się z rdzennymi mieszkańcami, pozwoli to też zmniejszyć szok kulturowy po przyjeździe. I spisz numery i adresy ambasad/konsulatów.
  8. Warto zaznajomić się również z niuansami kulturowymi. W niektórych krajach azjatyckich i afrykańskich zbytnia wylewność w kontaktach może być karana grzywną a nawet więzieniem, a np. w Grecji gest u nas oznaczający uspokojenie, stopowanie będzie tam postrzegany jako przekleństwo. 
  9. Zorientuj się odnośnie wiz, warunków wjazdu, praw celnych, ew. prawa wykonywania zawodu, pozwolenia na pracę w razie potrzeby projektu. I sprawdź ważność swojego paszportu :)
  10. Przy kompletowaniu bagażu podręcznego zapakujcie do niego zestaw kryzysowy. Niestety zagubione, spóźnione bagaże rejestrowane zdarzają się częściej niż byśmy chcieli, natomiast posiadanie przy sobie dodatkowej pary majtek, bluzki czy szczoteczki do zębów pozwoli spokojniej doczekać odzyskania naszych skarbów. 
  11. Wejdź w posiadanie dwóch telefonów. Osobiście używam starej, trzymającej baterię Nokii oraz smartfona w celach komunikacji ze światem za pomocą internetu. Wiadomo, elektronika lubi się psuć, a taki manewr nie tylko oszczędzi stresu w sytuacjach: co jeśli bateria mi padnie, ale tez pozwoli na zachowanie kontaktu z krajem i równoczesne użytkowanie miejscowej karty sim. A tak poza tym i tak warto mieć zegarek ;P
  12. Stwórz kopie zapasowe w formie papierowej i elektronicznej (na nośniku danych, serwerze) paszportu, żółtej książeczki, prawa wykonywania zawodu, wizy. Przy kontroli można czasem ograniczyć się do pokazania kopii.
  13. Trzymaj się wymaganych kilogramów, w razie czego załóż na siebie i spakuj się w przystępny dla sprawdzania sposób, bo nie ma to jak wypróżnianie zawartości plecaka na kontroli celnej w poszukiwaniu tej 'igły', podczas gdy na pasie startowym twój samolot przygotowuje się właśnie do odlotu... (pozdrawiam Charleroi!).
    W walizkach nadawanych, szczególnie do USA, przydaje się zamek TSA.
  14. Polecam zabranie zatyczek do uszu i opasek na oczy szczególnie przydatnych przy długich podróżach i planowanych noclegach w zatłoczonych hostelach, tudzież zakaraluchowanych miejscach. I jeszcze kłódka na szafkę, koniecznie. 
  15. Zaopatrz się w łączki, przełączki, rozdzielacze, przedłużacze, ładowarki i inne okablowanie, karty pamięci, baterie. Wszystko w zależności od sprzętów/preferencji/rodzaju wyjazdu. 
  16. Przygotuj kalendarz/notatnik, który będzie pełnił rolę pamięci zewnętrznej przed, a potem w trakcie wyjazdu... bo nigdy nie wiesz kiedy nadejdzie natchnienie lub złapie skleroza ;)
  17. Akapit dla pań z poradami od mojej koleżanki, która samotnie objechała świat dookoła. Wiadomo, że w niektórych miejscach nie warto przyciągać nadmierną uwagę i wskazane by było jak najlepsze wtopienie się w kulturę. Przydatne wtedy może być miejscowe ubranie (zorientujcie się tylko czy ta upatrzona sukienka nie jest przypadkiem koszulą nocną ;), czy tez inne nasze sztuczki kobiece: soczewki, koloryzacja włosów, czy trochę ciemniejszy podkład. I obrączka na palec.
  18. Szczerze polecam zabranie ze sobą drobnych upominków z Polski/waszego miasta. Mogą to być magnesiki, breloczki, zapinki, pocztówki itd. Z pewnością spotkacie na swojej drodze wspaniałych ludzi, którym będziecie chcieli się w jakiś sposób odwdzięczyć i zostawić po sobie pamiątkę. I będzie jak znalazł :)
  19. Dobrze jest też mieć jak pochwalić się krajem/krajami swego pochodzenia. Wydrukuj zdjęcia, również te rodzinne, weź pocztówki, poczytaj anegdotki. Jest też jedna rzecz, którą cały czas obiecuję sobie przygotować i przyznam szczerze, nie idzie mi. Otóż wciąż poszukuję uniwersalnych, szybkich przepisów na jakieś swojskie smakołyki, które łatwo można by przyrządzić za granicą... 
  20. Może jakieś podpowiedzi? :)

czwartek, 18 września 2014

Świeże listy z Jamajki.

Podbudowane dzisiaj nowościami prosto z Jamajki: nasze prawa do wykonywania zawodu szczęśliwie w końcu się organizują i przechodzą przez kolejne szczeble jamajskiej biurokracji rządowej :)
Tymczasem na miejscu, w przychodni, czekają na nas z niecierpliwością, a siostra Patricia obiecuje zaopiekować się nami już od samego lotniska w Montego Bay.

Według relacji  Siostry na miejscu jest bardzo duża potrzeba pasków do glukometrów i ciśnieniomierzy. Cukrzyca jest chorobą, która dotyka znaczną część społeczeństwa tego regionu, a nieodpowiednio leczona i niekontrolowana prowadzi do poważnych powikłań. Popularna też jest astma i różnego rodzaju alergie, będziemy się więc też rozglądać za nebulizatorami.

I odliczamy już dni do wylotu...

Dla piszących pojutrze LEK: niech wiedza będzie z Wami!

Pozdrawiamy ;)

poniedziałek, 8 września 2014

Poznajcie bohaterów Maggotty.

11 lat temu przyjechał na wyspę polski misjonarz ks. Marek Bzinkowski i wylądował w środku buszu, gdzie nie było nic, panowało 70% bezrobocie, analfabetyzm...
I tak z inicjatywy Księdza, dzięki wsparciu Polskiego rządu oraz indywidualnych sponsorów, zaczęły kolejno powstawać szkoła, przychodnia, a obecnie rozwija się tam fabryka polskiej kiełbasy.
Bo nie sztuką jest dać człowiekowi rybę. Trzeba nauczyć go łowić.
I tak p. Marta (nauczycielka) i trzy siostry zakonne: s. Rita, s. Emilia i s. Clare, prowadzą szkołę dla dzieci i starają się zapewnić podstawowe wsparcie medyczne dla okolicznej ludności, a rodzice w zamian za naukę dzieci pracują przy uprawach.

Piękny projekt, który rozwija się, przynosi duże korzyści i który my też chcemy wesprzeć. Na filmiku krótka prezentacja:
(tutaj dłuższa: https://www.youtube.com/watch?v=hcZYzzevEXc )


I tak projekt rozwija się i rozszerza na kolejne terytoria - my będziemy stacjonować w odległości ok. 30 km w Santa Cruz, choć do Maggotty z pewnością też zaglądniemy nie raz.

Pozdrawiamy!

czwartek, 4 września 2014

Jamajkowy świat w rytmie reggae.

Szukajcie jamajskiej żółtej kropki ;)
Jamajka ma rozmiary średniej wielkości województwa, mieszka tam ok. 2,7 mln ludzi i jest bardzo zróżnicowana, nie tylko pod względem geograficznym.

Jest to kraj kontrastów, gdzie piękno sąsiaduje z brzydotą, panuje korupcja i nepotyzm, brak jest osłon socjalnych, a co trzeci młody człowiek jest bez pracy. Perspektywy są niewielkie, ponieważ na wyspie praktycznie nie rozwija się przemysł, co niestety przyczynia się do wzrostu przestępczości i powstawania 'gangów'. W szczególności dotyczy to dużych miast: Kingston, Montego Bay, Negril, Spanish Town. Do tego społeczeństwo na Jamajce jest klasowe, o bardzo dużych dysproporcjach jeśli chodzi o majętność. Generalnie liczą się znajomości, układy, panuje przekupstwo.
A z racji tego, że w cenie są poświadczenia, rekomendacje, zaświadczenia, listy polecające - i my musiałyśmy się postarać o poświadczenie od miejscowego Jamajskiego Biskupa :)

A Jamajczycy? Słyną z pozytywnego podejścia do życia, dużych pokładów radości i ciepła, oraz otwartości w stosunku do innych. No zobaczymy ;)

Wszechobecna i mocno zakorzeniona w kulturze jest muzyka reggae, a Bob Marley - jej prekursor, jest swego rodzaju bohaterem narodowym. Śpiewają o miłości, jedności, braterstwie i wzajemnym szacunku, a muzyka niesie niezwykle pozytywne, radosne wibracje. One love, one heart let's get together...!

A znacie polskie reggae..? Chcecie poznać? Vavamuffin! :))