wtorek, 21 października 2014

Słodko-gorzko.

Mam 26 lat i obudziłam się dziś z bólem gardła i głowy. Jest 6.30 rano czyli w Polsce ok 13.30. Myśle sobie, że czeka mnie ciężki dzień pracy i że nie chce mi się wstawać. Temperatura w pokoju sięga na pewno powyżej 30 st C i czuje jak na twarzy pojawiają mi się kropelki potu. Bedzie dziś naprawdę gorąco. Czekam aż rozpłyną się w późnym świcie resztki mojego snu słuchając przedziwnej ciszy po nocnej imprezie cykad i świerszczy. Zimny prysznic mnie obudzi... Szybkie śniadanie: słodki chleb smarowany avocado i solona suszona ryba, albo chleb kokosowy smarowany masłem orzechowym z kawałkami bananòw i czas ruszyć do pracy. 
Po drodze macham dzieciom które wychodzą na powitanie i już ze śmiechem odpowiadam na uliczne zaczepki 'hello white'. Po drodze kupuję pati ( pieróg z wołowiną)  najszybsza i tania przekąska - na jedyną 15 minutową przerwę jaką bedę mieć jeśli dobrze pójdzie dzisiejszego dnia. Przed naszą kliniką czeka już tłum pacjentów, nie mieszczą się w środku ( co nie jest specjalnie trudne ponieważ wewnątrz mieści się maksymalnie 20 osób). 
Przyjmujemy wspólnie 78 pacjentòw w bardzo różnym stanie, wieku, z chorobami, z którymi już dawno doradzaliśmy sobie w naszym Kraju. Pacjenci w ramach wdzięczności przynoszą po pomarańczy z ogròdka, orzeszki ziemne. 
Pracę kończymy ok 18.00 Lecz to nie koniec naszego dzisiejszego dnia. Wsiadamy do samochodu: kierowca-siostra Pati siedzi po prawej stronie, jedne z drzwi się w ogóle nie otwierają i nawet już nie pytamy o możliwość zapięcia pasów. Po 30 minutach docieramy do pacjentki która nie dała rady dotrzeć do kliniki o własnych siłach. Zaczyna być już dość ciemno - to nienajlepiej, będziemy musiały badać w czołówkach... 
Pani 46 lat siedzi przed domkiem ( 1 pokój bez bieżącej wody, kuchni, łazienki czy elektryczności). Jest samotna. Ma takie wodobrzusze, że nie może chodzić. Szmer nad sercem 5/6 w skali Levina, rytm cwałowy. Ręce tak chude, że nie da sie zmierzyć ciśnienia mankietem dla dorosłych. Żadnej dokumentacji z ostatniej hospitalizacji ( co się dzieje w szpitalu zostaje w szpitalu)... Pewnie ma raka jajnika... Badamy ją tak jak już wspomniałam w czołówkach... Potem zapada niezręczna cisza... I pytanie czy damy jej pieniądze na jedzenie. Odpowiadamy że przywiozłyśmy leki, tyle możemy dla niej zrobić... Wsiadamy do auta, głupio się przyznać ale odrobinę się cieszę, że już wracamy. 
Zatrzymuje nas siostra pacjentki ( J) i rozpoczyna rozmowę z siostrą Pati (P).
J: How is my sister?
P: Not very good. Are You helping her?
J: I' m poor, what can  I do?
P: But You are helthy, You can walk, that is Your greatest gift.
J: That is true, Me trying but it is hard and...
P: May Lord praise your efford,  goodbay.
Siedzimy w samochodzie siostry i milczymy. Każda z nas się zastanawia co mogłaby więcej zrobić. Gorzkie rozczarowanie.
Zastanawiam się o czym myśli ta kobieta siedząc na ganku,  zastanawiam się ja-26 latka, która rano narzekała na ból gardła czy głowy i gorący poranek...

Ale zmieniając temat, w weekend byłyśmy w Kingston. Wysiadłyśmy z autobusu miejskiego którym podróżowałbyśmy razem z 40 innymi osobami (autobus jest na 20 osób, ale informacja ta jest skrzętnie wydrapana nożem z tabliczki informacyjnej). Przywitał nas dość dziwny odór miasta, w którym dominował zapach ogniska spod gotowanych żywcem na ogniu krabów. (Widząc moje przerażenie jeden z Jamajczyków że śmiechem stwierdził : You may hear their screem...) 
Zwiedziłyśmy stolice, a potem pojechałyśmy w Góry Błękitne. Spacer po dżungli, latające kolibry, szumiące dzikie wodospady. Pokój w hostelu na palach nad przepaścią i łazienka, gdzie biorąc prysznic dotykasz liści bananowców i podziwiasz panoramę gór i zatoki w Kingston. Smak kawy zbieranej i ważonej na ognisku przez okolicznych mieszkańców i zapach tropikalnych kwiatów o poranku. Roskoszując się chwilą myślisz jak bardzo kochasz życie i jak piękna jest Jamajka!

2 światy żeby zachować równowagę i zdrowie psychiczne: medyczne średniowiecze gdy jesteś biedny i rajski ogród natury, nie zależnie od sytuacji materialnej. Słodko-gorzko.

R.

3 komentarze:

  1. Tak trudno mi wyobrazić, że takie rzeczy w obecnych czasach jeszcze mogą się dziać na świecie. Tyle skrajności, których nie powinno być. Cieszę się, że są takie osoby jak Wy (i mam nadzieję w przyszłości ja), które choć trochę wniosą dobra do tych miejsc. Tylko ta bezradność...
    Trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki! Staramy się jak możemy, a im więcej osób, które chcą coś zmienić tym lepiej ! ( I nie ma co wierzyć tym, którzy mówią, że nie da się nic zmienić!)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście, że wiele da się zrobić, ale muszą być chęci, czas i pieniądze. Niestety ta ostatnia opcja jest najtrudniejsza i najważniejsza jednocześnie.
    Co do takich pacjentów, myślę, że w Polsce też paru by się znalazło. Sama pamiętam pacjenta, który choć mieszkał z "rodziną" to warstwa brudu na jego ogromnym ciele była gruba na kilka centymetrów, a rany owinięte brudną szmatą lub pana z rakiem, którego pod czujnym okiem "opiekuna" (wynajętego przez syna, który mieszka w Warszawie i zapewne co tydzień odwiedzał ojca) zjadały żywcem robaki, a ten już bez sił, nawet mówić nie mógł...
    Nie chcę porównywać, bo to nie ma celowośc - dwa odmienne światy. Ale i na naszym rodzimym podwórku dzieją się rzeczy, które nie mieszczą się cywilizowanemu człowiekowi w głowie.

    Pozdrawiam dziewczyny, dużo sił (tych fizycznych i tych psychicznych) życzę. Anetka cały czas Cię wspieram telepatycznie :) Mam nadzieję, że to odczuwasz!

    ps. Dziwnie się czyta o 30stopniowym upale, kiedy w Zakopanem śnieg, a nad południową Polską arktyczne powietrze znad Rosji przywiało...

    OdpowiedzUsuń