środa, 31 grudnia 2014

Nasza Jamajka.


Na zdjęciu mapa Jamajki podzielona na rejony (parish-e).
Za pomocą słuchawek stetoskopow chciałysmy pokazać mniej więcej (mniej niz wiecej;) rozłożenie naszych klinik. Jamajka jest względnie małą wyspą jednak przez górzystość terenu i złe drogi poruszanie się po jej buszu nie należy do najłatwiejszych.
I tak...
Natusia - Santa Cruz (nasze miejsce zamieszkania i nasze główne miejsce pracy)
Ja - Maggotty (wspaniale prowadzona przez polskie Siostry przychodnia w buszu)
Roma - Seaford Town (otwarta przez nas klinika u ks. Lukasza)

piątek, 26 grudnia 2014

BOXING DAY - GARDEN PARTY

Święta na Jamajce wyglądają zupełnie inaczej niż w Polsce. Pisząc tego posta trudno mi się skoncentrować bowiem muzyka dobiegająca z Garden Party skutecznie zagłusza każdą myśl.

24 Grudnia Jamajczycy pracują, robią zakupy na Grand Market i świętują na ulicach przy głośnej muzyce (reggae pomieszane z popem i dancehall). Wszędzie unosi się dym z metalowych beczek, w których przygotowywany jest jerk chicken i jerk pork.

25 Grudnia miasta wyglądają jak wymarłe, wszyscy odsypiają po wielkiej imprezie, która odbyła się poprzedniej nocy. Popołudnie tego dnia Jamajczycy spędzą z rodzinami lub odwiedzając bliskich przyjaciół, obdarowując się prezentami i upominkami. Będą zajadać się czekoladowym ciastem rumowym z bakaliami i puddingiem chlebowym, popijając go Sorell drink (napojem podobnym do zimnej herbaty z hibiskusa z imbirem).

26 grudnia to dzień Boxing- Day (Garden Party). Jest to wielki festyn, który trwa cały dzień i noc. Przy bardzo głośnej muzyce Jamajczycy bawią się do rana. W ciągu dnia jest wiele atrakcji dla dzieci - przyjeżdża do miasteczka karuzela (bynajmniej nie jest automatyczna, kręci się wyłącznie dzięki sile czterech mężczyzn). Jest także dmuchany zamek ze zjeżdżalnią, lody (tylko jeden smak- podobny do gumy balonowej ). W czasie festynu można także skosztować miejscowych specjałów - na przykład zupy z rzecznych raków (olbrzymów- niektóre są wielkości homara). Dzieci biegają z świecącymi w ciemności zabawkami, trąbią trąbkami, wszędzie słychać także wystrzały z małych petard (tak jak w Polsce na odpustach). Jest to największa impreza publiczna w roku.

Powoli kończymy naszą Jamajkową Misję. Powoli też zaczynamy zastanawiać się co będzie z naszymi pacjentami za jakiś czas, kiedy wyjedziemy.

środa, 24 grudnia 2014

...prosto z Jamajki....

Wszystkim, ktorzy przyczynili sie do naszego przyjazdu tutaj, ktorzy nas wspieraja, sledza naszego bloga, naszym rodzinom i przyjaciolom skladamy serdeczne zyczenia 
Zdrowych, Radosnych, Rodzinnych Swiat Bozego Narodzenia
N., A., R..

Relacje z jamajskich Swiat zdamy w najblizszym czasie (jak tylko odzyskamy staly dostep do internetu).

A na tym profilu o nas pisza gdyby ktos chcial sobie poczytac ;) 
https://www.facebook.com/pages/naJamajkepl/318400387077?pnref=story

sobota, 20 grudnia 2014

Po jamajsku łatwiej!

Post z serii przychodzi baba do lekarza... albo raczej facet.
Ot pewnego pieknego, deszczowego dnia gdzies miedzy dziesiatym a osiemnastym pacjentem, do mojego gabinetu chwiejnym krokiem, pozginany, o lasce wchodzi Pan. Postawny, starszy wiekiem, o nietypowej dla tej okolicy niezwykle bladej urodzie, w towarzystwie znacznie młodszej pary Jamajczykow. Siada. A jak już się usadowil spogląda na mnie i otwiera buzie wypuszczając dźwięki...
W tym momencie doznalam deja vu... 2,5 miesiaca temu w tym samym miejscu z inną dwójką: "Ratunku, potrzebuje tłumacza!"

Pan, co wychwycilam juz na wstępie, nie pochodzi z Jamajki, ale jego ojczystym krajem jest Wielka Brytania, a okoliczności  przebywania na wyspie pozostały dla mnie niewyjaśnione. Nie ukrywam, że na początku nie krylam zdziwienia co robi 'majętny, zachodnioeuropejski' człowiek w przychodni dla najbiedniejszych, jednak po dłuższej rozmowie, zwłaszcza z towarzyszącymi mu osobami zrozumiałam... Szukał pomocy, ostatniej deski ratunku w swojej chorobie, w swoim bólu. 
Okazalo sie również, ze trudności komunikacyjne nie wynikały tylko z nietypowego brytyjskiego akcentu, ale również z choroby, na którą mój pacjent cierpiał. 
Towarzysząca dwójka (niemajetna), która przeprowadziła  (choć równie dobrze mogłabym rzec- wniosła) Pana, opiekuje się nim od jakiegoś czasu i jak twierdzą próbują skontaktować sie z jego rodziną w Europie. 
Mam nadzieje, że się im uda zanim będzie za późno...

Przytaczając tą historię chciałam zwrócić uwagę na postawę Jamajczyków. Bo generalnie to bardzo przyjacielski, pomocny naród, gdzie w wartościach wysoko stoi rodzina i społeczność, w której żyją. Wspierają się nawzajem, a więzy są bardzo cenione.

A tytuł... hm, śmieje się, łatwiej mi zrozumieć jamajski angielski niż 'proper English'. Za dużo czasu chyba spędzam wśród moich pacjentów.  

I na koniec chciałam Wam jeszcze przedstawić niezwykle uroczą i sympatyczna parę moich pacjentów: Mrs Portia i Mr Ahmond. 
Jak myślicie ile mają lat? 
Ja, rozmawiając z nimi, nie mogłam wyjść z podziwu... 
W tym roku skończyli kolejno 90 i 91, wpadli na check up'a. No tak też można. Niesamowici.


środa, 17 grudnia 2014

W czasie deszczu dzieci się nudzą.

Od pięciu dni ciągle pada, pada, a potem jeszcze trochę pada.
( Aż zaczynamy tęsknić za polską zimą! )
Stopień wilgotności w naszym mieszkaniu przekroczył wszelkie granice (za to grzyb na ścianie ma się świetnie ), ale nie kapie nam z sufitu - co bardzo doceniamy. Zwłaszcza po wczorajszych próbach schronienia się przed deszczem - gdzie nie weszłyśmy na podłogach były porozstawiane wiadra na cieknącą wodę. Kto nigdy nie zmókł pod zadaszeniem, ten nie zrozumie ;)
Z okazji ulew prąd i internet działają jak chcą i kiedy chcą. ( Gaz po prostu się skończył, ale chyba niekoniecznie z powodów pogodowych ) .
W klinice też jakoś mniej ludzi - "tylko" 37 pacjentów.  Może to przez pogodę, a może dlatego, że w Wigilię zamiast kolacji z rodziną, Jamajczycy wychodzą na ulicę, na Christmas Market - handlują czym się da i zapewne kupują co się da. Już od ponad dwóch tygodni słyszymy, że nie mają pieniędzy bo oszczędzają właśnie na ten dzień.
Ja osobiście, zawsze się bardzo dziwię i nie dowierzam tym tłumaczeniom. Nie dlatego, że nie wierzę w ich brak płynności finansowej. Po prostu klimat nie sprzyja świątecznej atmosferze. Wybieram więc tłumaczenia pogodowe - w końcu samej mi trudno zmusić się do wystawienia nosa za nasze kraty ;)

Taki tam filmik z deszczu ;)

 https://www.youtube.com/watch?v=VM_M5CyxXsQ&feature=youtu.be

I zdjęcie z "kolejne 20 minut później" ;)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Niewolnicy piękna i pięknej pogody.

Piękny kraj, piękni ludzie i cudowny klimat... Skąd więc tylu pacjentów w klinikach dla najbiedniejszych ?
Mają wszystko, żeby bić kokosy na turystyce, kokosach i innych owocach, warzywach wszelakich, a jednak nie biją...

Bieda, bezrobocie i ogromna różnica między klasami społecznymi jest tutaj chlebem powszednim.

Historia Jamajki jest tak samo piękna jak skomplikowana. Gdyby Magellan podczas swojej drugiej wyprawy obrał kurs trochę bardziej na północ, Hiszpanie rządzili trochę odważniej, a Anglicy sami znieśli niewolnictwo zapewne dzisiejsza Jamajka byłaby innym krajem... Czy lepszym? Trudno powiedzieć, ale ja Jamajkę uwielbiam dokładnie taką jak jest.

Niewolnicy piękna....

Gdyby nie podwójne piękno Jamajki - ludzi i natury- kolonizatorzy nie byliby zapewne aż tak bardzo zainteresowani wyspą.
Ale byli... Mieszkańcy tej części zachodnich Indii byli jednak, po pierwsze- waleczni, po drugie - nie przyzwyczajeni do niewolnictwa. W szybkim tempie liczba rdzennych Jamajczyków zmniejszyła się tak bardzo, że niewolników zaczęto sprowadzać z Afryki. W połowie XVIII-tego wieku na jednego wolnego człowieka przypadało tu 20tu niewolników. Po upadku niewolnictwa - wielkim powstaniu- zabrakło siły roboczej, w związku z czym na Jamajkę sprowadzono podstępem zubożałych Niemców ( wykorzystując kryzys gospodarczy nękających ich państwo ) - i w ten sposób właśnie rodzi się siódme pokolenie białych Jamajczyków.

Wyspa jest na tyle piękna, że i bez zbytniej  ingerencji człowieka przyciąga turystów. Z jednej strony dobrze, z drugiej strony uczy mieszkańców, że muszą robić bardzo niewiele żeby pieniądze same do nich przyjechały (pod postacią turystów).

Niewolnicy pięknej pogody...

Nawet kiedy cały dzień pada to i tak znajdzie się chwila dla słońca, nigdy nie jest na tyle zimno, żeby okna musiały być czymś więcej niż dziurą w ścianie (w wersji "na bogato" - z siatkami ), deszcz sam podlewa uprawy, nikt tu nawet nie słyszał o szklarniach.
A jak się nie chce nic uprawiać to wystarczy się przejść do buszu, wspiąć na kilka drzew i volia... mamy co do garnka włożyć.
Niestety, brak konieczności robienia zapasów na zimę i gorsze czasy nie nauczył tutejszej ludności planowania. Wielu Jamajczyków podejmuje pracę tylko wtedy kiedy kończą się im fundusze do zapewnienia im "niezbędnego minimum" (a to minimum jest naprawdę bardzo minimum ;) ) i pracuje tylko tyle, ile to konieczne.
Na nasze pytanie dlaczego mleko jest takie drogie, i ze skoro jest takie drogie dlaczego nie doją krów często słyszymy odpowiedź: bo krowę trzeba doić codziennie...

Trochę jak w historii z plaży:
Siedzi żebrak na plaży i czeka aż ktoś mu wrzuci jakiś grosz do kapelusza. Podchodzi do niego biznesmen i pyta na co zbiera te pieniądze. W odpowiedzi słyszy, że na jedzenie. Nie mogąc powstrzymać swojej przedsiębiorczej natury zaczyna tworzyć dla biedaka biznesplan.
"Gdybyś za uzbierane pieniądze kupił krowę i zaczął sprzedawać mleko mógłbyś pokryć swoje bieżące wydatki i jeszcze trochę zaoszczędzić. Potem mógłbyś kupić kolejną i kolejną. Tak, że w końcu miałbyś całe gospodarstwo i ludzi, którzy by na Ciebie pracowali"
"I co wtedy?' - pyta żebrak.
"Wtedy mógłbyś siedzieć cały dzień na plaży i nic nie robić".
"Ale ja już, bez tego gospodarstwa i całego zachodu z nim związanego, siedzę cały dzień na plaży i nic nie robię."

Uogólnienia oczywiście zawsze są dla kogoś krzywdzące, wielu Jamajczyków ciężko pracuje, i nie każda bieda wynika z lenistwa, a powyższa historia może obrazować zachowanie ludzi wielu nacji, jest w niej jednak coś tak bardzo jamajskiego...

środa, 10 grudnia 2014

infection

Z tematem chorób przenoszonych droga płciową ( STDs - sexual transmitted diseases ) mam do czynienia już od dłuższego czasu. Nie jeden raz przeszły mnie ciarki podczas lekcji "peer education" prowadzonych w polskich szkołach, to co jednak zastałyśmy tutaj (albo raczej czego nie zastałyśmy) przerosło zarówno moje, jak i pozostałych młodych doktorek, najśmielsze oczekiwania.

Są dni, że połowa naszych pacjentów przychodzi do nas z jakimś STDs-em.Wiele naszych pacjentek, niezależnie od wieku i ilości urodzonych dzieci nigdy nie była u ginekologa, i wcale nie widzą takiej potrzeby, nie za bardzo wiedzą po co miałyby sie do niego udać.

Przyczyn jest wiele....

1. Brak edukacji...

Pomijając fakt, że wielu z naszych pacjentów nie potrafi nawet czytać bo nigdy nie było ich stać na pojscie do szkoły, wiedza na temat płodności, przenoszenia chorób i planowania rodziny praktycznie nie istnieje. A jeśli już istnieje - to bliżej jej do bajek i przesądów aniżeli nauki. Nie sposób zliczyć ile razy tlumaczyłyśmy naturę cyklu miesięcznego i drogi rozprzestrzenia się STDs-ów.


Pierwsza moja pacjentka z STDsem ( czego dowiedziałam się dopiero po zakończonej - według mnie pomyślnie - wizycie) po zreferowaniu mi długiej listy swoich dolegliwości poprosiła jeszcze o leki na "infection" (dokładnie na to!), z uwagi na zapalenie zatok leki takie przepisałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jakież było moje zdziwienie gdy pacjentka wróciła do mnie mówiąc, że żadnych leków na jej "infection" nie dostała z farmacji, dzielnie się upierałam, że jednak takowe przepisałam wyciągając woreczek z ibuprofenem. Lekarka ignorantka.


Chyba to Anetka już wspominała, że słowa: bakteria i wirus budzą wręcz przerażenie w oczach naszych pacjentów. Infekcja istnieje tylko jedna. W innych okolicznościach słowo to jest zakazane gdyż informując matkę, że jej dziecko ma infekcję górnych dróg oddechowych można ją przyprawić o zawał serca.

2. Brak dostępności do barierowych środków antykoncepcyjnych.

Po prostu ciężko w buszu kupić prezerwatywy, a jeszcze trzeba mieć za co.

3. Mężczyźni nie chcą... Bo nie.

Przekonanie tutejszych mężczyzn do słuszności używania prezerwatyw graniczy z cudem. Po godzinie tłumaczenia może słuszność i przyznadzą, ale sami używać nie zamierzają.
Argument, że to dla ich dobra, dla ich zdrowia i obrazek owrzodzenia kiłowego wydają się najskuteczniejsze, ale szczerze przyznam, że skuteczności w praktyce nie sprawdzałam.

4. Brak wierności.

Czasami mam wrażenie, ze na Jamajce to słowo nie istnieje. Żeby była jasność - dla obydwu stron.
W klinice często dajemy leki na STDsy także dla partnera/ki, a potem dla jeszcze jednego/jednej.

5. Brak instytucji rodziny.

Dzieci jednej matki bardzo często mają różnych ojców. Szczęśliwe dzieci,które znają swoich ojców mają bardzo dużo przyrodniego rodzeństwa. Jeden z moich przyjaciół ma troje rodzeństwa, kolejne troje od strony mamy i jeszcze jedenaścioro rodzeństwa od strony taty ( a przynajmniej jak sam
mówi - o tylu wie ).

6. Brak wzorców.

Ks. Łukasz zapytał kiedyś na spotkaniu osiem 13-14stolatek czy wierzą w miłości, że kiedyś spotkają mężczyznę na całe życie. Jedna wierzyła. Ale czy one kiedyś widziały miłość? Gdy piętnastolatka nie ma chłopaka to rodzina zaczyna się martwić komu urodzi dziecko i kto ją będzie potem
utrzymywał, im więcej ojców tym większe szanse na to, że któryś będzie miał akurat prace i da pieniądze.

Najsmutniejsze gdy przychodzą do nas matki z córkami, z tą samą chorobą weneryczną. Nie umiem już wierzyć w przypadki.

7. Bieda.

Nie można nią usprawiedliwiać wszystkiego, ale czasami można uznać ja zawinną.

Mam dużo młodych pacjentek, w sumie wciąż dzieci, gdybym z wizyt domowych nie wiedziała w jakich warunkach żyją nie pomyślałabym, że od polskich nastolatek różni je cokolwiek poza kolorem skóry (slicznym ! ). Niestety wiem, że często żyją w trzypokojowym, zbitym z desek i blachy "domku na
palach" bez łazienki, kuchni. Żyją tam z matką (i jej odchodzącym partnerem, dobrze jak jest zainteresowany tylko matką ), umierającym dziadkiem i trojgiem rodzeństwa. Nie mają wody, gazu, prądu, środków czystości i leków  dla dziadka, ale mają telefony. Skąd? Od chłopaków (chodź ja nazywam ich raczej sponsorami ). Jedyna szansa na obiad.

8. Kultura.

Miałam, i tak smutną, nadzieję że to tylko w najbiedniejszych regionach wyspy.  I co zobaczyłam w "bogatszym" regionie podczas "beach party? (Wciąż myślę, że organizatorom wkradła się literówka.)  Beach party, na które wybrałyśmy się w jeansach i t-shirtach, okazało się czymś, czego nie potrafię nawet opisać. Czasem wśród znajomych używamy określenia " taniec godowy", tam miał natomiast miejsce "taniec reprodukcyjny". "Zachęcone" tym co zobaczyłyśmy sięgnęłyśmy (tylko i wyłącznie w celach naukowych) do jamajskiej kultury masowej (rozczaruję zapewne wiele osób pisząc, że reggae na Jamajce jest głównie dla turystów ). W teledyskach ( niezależnie od tego o czym jest utwór ) kobieta najczęściej przedstawiana jako para wibrujących mięśni pośladkowych. Nam, białym, nieumiejącym tak potrząsać pośladkami, się współczuje i proponuje lekcję tego "tańca".

Każdej kobiecie, która chce słuchać tłumaczę naszą fizjologie, nasze prawo do decydowania za siebie, prawo odmowy. Nie liczę nawet z iloma mężczyznami wdałam się tutaj w dyskusję na temat praw kobiet... ( Jakże często, tych młodszych, odsyłam na wspaniałego przemówienia Emmy Watson HeForShe - https://www.youtube.com/watch?v=qRJ_9YVstk4 ) Mam nadzieję, że argument "Czy chciałbyś patrzeć jak Twoja siostra czy córka tak tańczą?" ich przekonuje do słuszności mojego sceptycznego podejścia do proponowanych mi lekcji potrząsania.



Chcę zaznaczyć, że to co tu napisałam opieram na swoich obserwacji podczas pracy w trzech klinikach dla najbiedniejszej jamajskiej ludności. Nie wykluczam, że gdzieś, w innej jamajskiej rzeczywistości jest inaczej, mnie niestety nie jest dane spotykać jej za często. 

czwartek, 4 grudnia 2014

O kilku wspaniałych.

Wschód słońca widoczny z balkonu księdza Łukasza. 

Myślę iż najwyższy czas zdradzić co nieco o miejscu, do którego ostatnio umykamy w
każdy czwartkowy wieczór.  Tak... właśnie mija już miesiąc odkąd zostałyśmy poproszone przez nasze Siostry z Maggotty o pomoc w otwarciu i zaaranzowaniu przychodni w Seaford Town, o którym pisałam niedawno: Gościna w Seaford Town

Jakieś dwa lata temu w miasteczku zjawił się niezwykły człowiek, który zaczął 'mieszać' w okolicy. Dodajmy słowiańską krew, złote rączki, otwarty umysł i dobre serce ... ks Łukasz Szweda, polski misjonarz. Podobnie jak jego parafianie zachwyciłyśmy się jego postacią od początku. Dusza człowiek.
Ks Łukasz, dr Jeffrey,  N, A, R.

Budynek przychodni stał od dobrych kilku (nastu) lat zamknięty na cztery spusty. W latach 80tych funkcjonowała tam dobrze prosperująca klinika do której przyjeżdżali mieszkańcy okolicznych blizszych i dalszych wiosek, potem w wyniku różnych przemian, braków, została zamknięta. Do teraz. 
Ks. Łukasz wskrzesil ją... organizując trochę leków, pomocy medycznych i sprzetow, odnawiając budynek i sprowadzając wpierw na kilka dni okulistów,  potem dentystów,  a teraz nas...
W planach jest też 'domek' dla lekarza/wolontariuszy. 

Za pierwszym razem pojechaliśmy dużą ekipą- nas cztery i Dr Jeffrey, emerytowany
Z siostrą Joaną. 
doktor z USA, który obecnie pomaga w Maggotty. Pacjenci przyszli nieśmiało, raptem 14 osób,  ale za to pracy organizacyjnej było co niemiara- sprzątanie, układanie sprzętów, leków. Byly lekcje rejestracji, mierzenia cisnienia, cukru dla siostry Joany i siostry Atanazy. Rozpoczynajac mialysmy do dyspozycji 3 antybiotyki, 2 leki na nadciśnienie, omeprazole, coś na alergie przeciwhistaminowego, metforminy, na ból diclofenaki i ibuprofeny, a i paracetamol, ale tylko dla dzieci i ze trzy opakowania ventolinu... W gabinecie lekarza ogólnego ciężko tak manewrować, szczegolnie mając świadomość,  że jak wystawie receptę to mało który pacjent ją zrealizuje.


Dowozimy leki.
Z każdym kolejnym tygodniem odwiedza nas więcej i więcej pacjentów,  a my w każdy czwartek przyjeżdżamy z reklamówką, kartonem (albo i kilkoma) leków z apteki, bo wciąż czegoś brakuje. Dzieki wsparciu Polskiej Pomocy możemy te zakupy realizować! 
I tak póki co klinika otwiera się  na jeden dzień w tygodniu - piątek. 

Jak będzie po naszym wyjeździe. ..? Zobaczymy, mamy nadzieję,  że uda się zaangażować jakiegoś lekarza, wolontariuszy.

A miejsce przepiękne, w dżungli, ludzie bardzo przyjazni. Okolica zabytkowa- kolonialna architektura. I sam budynek przychodni, mimo iż ma swoje lata, nie wygląda źle i jest w dobrych rękach,  które się o niego troszczą.


I jeszcze jedno! Najwazniejsze!


Juz 5 grudnia, a to dzien, w którym 'osiemnaście' lat temu
przyszła na świat ... 
Natusia!

(: HIP HIP HURRA!! :)



poniedziałek, 1 grudnia 2014

Dzień jak co dzień

7.40 zatrzaskujemy kłódkę na kracie, która chroni nasze drzwi, które zamknęłyśmy już wcześniej.... Sprawdzamy okna- kraty w oknach zamontowane są na stałe - okna zamykamy, aby ktoś wędką nie wyłowił naszego 'cennego' dobytku.

Ruszamy do przychodni. 15 minutowy spacer rozpoczynamy drogą przez łąkę, po prawej mijając olbrzymie drzewo ze zwisającymi lianami i kopcem termitów na jednej z gałęzi. Po lewej zazwyczaj pasą się kozy i krowy. Po drodze wyrzucamy śmieci na pobliski mur-żeby nie mogły dostać się do nich bezpańskie psy-tak zostałyśmy poinstruowane przez okolicznych mieszkańców. Potem mijamy domek naszych sąsiadów i machamy 3-letniemu chłopcu który codziennie rano wychodzi, żeby nas przywitać. Zanim dotrzemy na główną ulicę miniemy jeszcze dwa kościoły - młuzumański i adwetystów. W Santa Cruz jest jedna główna ulica, którą przekraczamy aby przejść na skruty przez parking dla taksówek. Większość mieszkańców już nas zna... Dużo rzadziej słyszymy określenie whitey, teraz już częściej krzyczą hello doc! Lub hello brownie!

Docieramy do kliniki. Pacjenci, którzy nie mieszczą się w środku siedzą na krzesełkach pod jackfruit tree (drzewo, którego owoce są największymi owocami na świecie) Wita mnie pacjent, który przyniósł wyniki badania - zdjęcie rtg. klatki piersiowej. Gdy pytam czy udało mu się wykonać badania krwi stwierdza, że w szpitalu powiedziano mu, że nie mają igieł aby pobrać krew na badania i z tego względu nie wykonał ich...

Następna w kolejce jest pacjentka - ma 38 lat, nie jest pewna czy nie jest w ciąży, a na dodatek ma olbrzymie owrzodzenie podudzia, niegojące się od roku. Gdy opatruję ranę i obwijam bandażem podudzie, pyta mnie czy mogę zrobić to tak aby bandaża nie było widać pod spodniami. Ze zdziwieniem pytam dlaczego mam tak zrobić, a ona odpowiada, że jest przeklęta w wiosce z powodu owrzodzenia i dlatego, że poprzednio urodziła martwe dziecko... Po godzinie od przyjścia i po przebadaniu dopiero dwóch pacjentów, nie do końca potrafię znaleźć sobie miejsce... Idę zaczerpnąć oddech w farmacji przeliczając ręcznie tabletki i pakując je do przeźroczystych woreczków. Na zewnątrz zaczyna padać deszcz i w oddali słychać grzmoty, po kilku minutach burza szaleje w pełni a wiatrak i radio w farmacji ucicha- nie mamy prądu. Po 30 minutach prąd powraca a pacjent, który czekał na EKG może mieć je wreszcie wykonane.

Wieczorem wracamy do domu, zahaczając o 'rainbow restaurant' na obiad wybieram curry z kozy i gotowane platany i jam oraz sok z juneplamów ( żółta śliwka z kolczastą pestką w środku) z imbirem. Gdy wychodzimy z restauracji jest już ciemno. Drogę przez łąkę pokonuję żując soczytą trzcinę cukrową jako deser. Otwierając, kłódkę wspominam miniony dzień- dzień jak co dzień na Jamajce.