środa, 10 grudnia 2014

infection

Z tematem chorób przenoszonych droga płciową ( STDs - sexual transmitted diseases ) mam do czynienia już od dłuższego czasu. Nie jeden raz przeszły mnie ciarki podczas lekcji "peer education" prowadzonych w polskich szkołach, to co jednak zastałyśmy tutaj (albo raczej czego nie zastałyśmy) przerosło zarówno moje, jak i pozostałych młodych doktorek, najśmielsze oczekiwania.

Są dni, że połowa naszych pacjentów przychodzi do nas z jakimś STDs-em.Wiele naszych pacjentek, niezależnie od wieku i ilości urodzonych dzieci nigdy nie była u ginekologa, i wcale nie widzą takiej potrzeby, nie za bardzo wiedzą po co miałyby sie do niego udać.

Przyczyn jest wiele....

1. Brak edukacji...

Pomijając fakt, że wielu z naszych pacjentów nie potrafi nawet czytać bo nigdy nie było ich stać na pojscie do szkoły, wiedza na temat płodności, przenoszenia chorób i planowania rodziny praktycznie nie istnieje. A jeśli już istnieje - to bliżej jej do bajek i przesądów aniżeli nauki. Nie sposób zliczyć ile razy tlumaczyłyśmy naturę cyklu miesięcznego i drogi rozprzestrzenia się STDs-ów.


Pierwsza moja pacjentka z STDsem ( czego dowiedziałam się dopiero po zakończonej - według mnie pomyślnie - wizycie) po zreferowaniu mi długiej listy swoich dolegliwości poprosiła jeszcze o leki na "infection" (dokładnie na to!), z uwagi na zapalenie zatok leki takie przepisałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jakież było moje zdziwienie gdy pacjentka wróciła do mnie mówiąc, że żadnych leków na jej "infection" nie dostała z farmacji, dzielnie się upierałam, że jednak takowe przepisałam wyciągając woreczek z ibuprofenem. Lekarka ignorantka.


Chyba to Anetka już wspominała, że słowa: bakteria i wirus budzą wręcz przerażenie w oczach naszych pacjentów. Infekcja istnieje tylko jedna. W innych okolicznościach słowo to jest zakazane gdyż informując matkę, że jej dziecko ma infekcję górnych dróg oddechowych można ją przyprawić o zawał serca.

2. Brak dostępności do barierowych środków antykoncepcyjnych.

Po prostu ciężko w buszu kupić prezerwatywy, a jeszcze trzeba mieć za co.

3. Mężczyźni nie chcą... Bo nie.

Przekonanie tutejszych mężczyzn do słuszności używania prezerwatyw graniczy z cudem. Po godzinie tłumaczenia może słuszność i przyznadzą, ale sami używać nie zamierzają.
Argument, że to dla ich dobra, dla ich zdrowia i obrazek owrzodzenia kiłowego wydają się najskuteczniejsze, ale szczerze przyznam, że skuteczności w praktyce nie sprawdzałam.

4. Brak wierności.

Czasami mam wrażenie, ze na Jamajce to słowo nie istnieje. Żeby była jasność - dla obydwu stron.
W klinice często dajemy leki na STDsy także dla partnera/ki, a potem dla jeszcze jednego/jednej.

5. Brak instytucji rodziny.

Dzieci jednej matki bardzo często mają różnych ojców. Szczęśliwe dzieci,które znają swoich ojców mają bardzo dużo przyrodniego rodzeństwa. Jeden z moich przyjaciół ma troje rodzeństwa, kolejne troje od strony mamy i jeszcze jedenaścioro rodzeństwa od strony taty ( a przynajmniej jak sam
mówi - o tylu wie ).

6. Brak wzorców.

Ks. Łukasz zapytał kiedyś na spotkaniu osiem 13-14stolatek czy wierzą w miłości, że kiedyś spotkają mężczyznę na całe życie. Jedna wierzyła. Ale czy one kiedyś widziały miłość? Gdy piętnastolatka nie ma chłopaka to rodzina zaczyna się martwić komu urodzi dziecko i kto ją będzie potem
utrzymywał, im więcej ojców tym większe szanse na to, że któryś będzie miał akurat prace i da pieniądze.

Najsmutniejsze gdy przychodzą do nas matki z córkami, z tą samą chorobą weneryczną. Nie umiem już wierzyć w przypadki.

7. Bieda.

Nie można nią usprawiedliwiać wszystkiego, ale czasami można uznać ja zawinną.

Mam dużo młodych pacjentek, w sumie wciąż dzieci, gdybym z wizyt domowych nie wiedziała w jakich warunkach żyją nie pomyślałabym, że od polskich nastolatek różni je cokolwiek poza kolorem skóry (slicznym ! ). Niestety wiem, że często żyją w trzypokojowym, zbitym z desek i blachy "domku na
palach" bez łazienki, kuchni. Żyją tam z matką (i jej odchodzącym partnerem, dobrze jak jest zainteresowany tylko matką ), umierającym dziadkiem i trojgiem rodzeństwa. Nie mają wody, gazu, prądu, środków czystości i leków  dla dziadka, ale mają telefony. Skąd? Od chłopaków (chodź ja nazywam ich raczej sponsorami ). Jedyna szansa na obiad.

8. Kultura.

Miałam, i tak smutną, nadzieję że to tylko w najbiedniejszych regionach wyspy.  I co zobaczyłam w "bogatszym" regionie podczas "beach party? (Wciąż myślę, że organizatorom wkradła się literówka.)  Beach party, na które wybrałyśmy się w jeansach i t-shirtach, okazało się czymś, czego nie potrafię nawet opisać. Czasem wśród znajomych używamy określenia " taniec godowy", tam miał natomiast miejsce "taniec reprodukcyjny". "Zachęcone" tym co zobaczyłyśmy sięgnęłyśmy (tylko i wyłącznie w celach naukowych) do jamajskiej kultury masowej (rozczaruję zapewne wiele osób pisząc, że reggae na Jamajce jest głównie dla turystów ). W teledyskach ( niezależnie od tego o czym jest utwór ) kobieta najczęściej przedstawiana jako para wibrujących mięśni pośladkowych. Nam, białym, nieumiejącym tak potrząsać pośladkami, się współczuje i proponuje lekcję tego "tańca".

Każdej kobiecie, która chce słuchać tłumaczę naszą fizjologie, nasze prawo do decydowania za siebie, prawo odmowy. Nie liczę nawet z iloma mężczyznami wdałam się tutaj w dyskusję na temat praw kobiet... ( Jakże często, tych młodszych, odsyłam na wspaniałego przemówienia Emmy Watson HeForShe - https://www.youtube.com/watch?v=qRJ_9YVstk4 ) Mam nadzieję, że argument "Czy chciałbyś patrzeć jak Twoja siostra czy córka tak tańczą?" ich przekonuje do słuszności mojego sceptycznego podejścia do proponowanych mi lekcji potrząsania.



Chcę zaznaczyć, że to co tu napisałam opieram na swoich obserwacji podczas pracy w trzech klinikach dla najbiedniejszej jamajskiej ludności. Nie wykluczam, że gdzieś, w innej jamajskiej rzeczywistości jest inaczej, mnie niestety nie jest dane spotykać jej za często. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz