Post z serii przychodzi baba do lekarza... albo raczej facet.
Ot pewnego pieknego, deszczowego dnia gdzies miedzy dziesiatym a osiemnastym pacjentem, do mojego gabinetu chwiejnym krokiem, pozginany, o lasce wchodzi Pan. Postawny, starszy wiekiem, o nietypowej dla tej okolicy niezwykle bladej urodzie, w towarzystwie znacznie młodszej pary Jamajczykow. Siada. A jak już się usadowil spogląda na mnie i otwiera buzie wypuszczając dźwięki...
W tym momencie doznalam deja vu... 2,5 miesiaca temu w tym samym miejscu z inną dwójką: "Ratunku, potrzebuje tłumacza!"
Pan, co wychwycilam juz na wstępie, nie pochodzi z Jamajki, ale jego ojczystym krajem jest Wielka Brytania, a okoliczności przebywania na wyspie pozostały dla mnie niewyjaśnione. Nie ukrywam, że na początku nie krylam zdziwienia co robi 'majętny, zachodnioeuropejski' człowiek w przychodni dla najbiedniejszych, jednak po dłuższej rozmowie, zwłaszcza z towarzyszącymi mu osobami zrozumiałam... Szukał pomocy, ostatniej deski ratunku w swojej chorobie, w swoim bólu.
Okazalo sie również, ze trudności komunikacyjne nie wynikały tylko z nietypowego brytyjskiego akcentu, ale również z choroby, na którą mój pacjent cierpiał.
Towarzysząca dwójka (niemajetna), która przeprowadziła (choć równie dobrze mogłabym rzec- wniosła) Pana, opiekuje się nim od jakiegoś czasu i jak twierdzą próbują skontaktować sie z jego rodziną w Europie.
Mam nadzieje, że się im uda zanim będzie za późno...
Przytaczając tą historię chciałam zwrócić uwagę na postawę Jamajczyków. Bo generalnie to bardzo przyjacielski, pomocny naród, gdzie w wartościach wysoko stoi rodzina i społeczność, w której żyją. Wspierają się nawzajem, a więzy są bardzo cenione.
A tytuł... hm, śmieje się, łatwiej mi zrozumieć jamajski angielski niż 'proper English'. Za dużo czasu chyba spędzam wśród moich pacjentów.
Jak myślicie ile mają lat?
Ja, rozmawiając z nimi, nie mogłam wyjść z podziwu...
W tym roku skończyli kolejno 90 i 91, wpadli na check up'a. No tak też można. Niesamowici.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz